Kusiła. Odkąd tylko Łukasz pamiętał, ta samotna, rozłożysta leszczyna, rosnąca na środku pola sąsiada kusiła wszystkich chłopaków. Ale mało który ryzykował wyprawę po orzechy, bo stary Karwat nogi miał dobre, a jego psy – ostre zęby. Ludzie powiadali, że specjalnie żreć im nie daje, żeby były wredne.
I były. Łukasz pamięta, jak kiedyś wygryzły mu dziurę w spodniach, a i czterech liter nie oszczędziły. Dwa tygodnie nie mógł potem na lewej stronie siadać. A z tydzień w ogóle na kucaka jadał, bo ojciec takie pranie mu za złodziejstwo sprawił, że szkoda gadać. Żeby chociaż jeszcze było za co. Ale Łukasz nawet do tej leszczyny nie doszedł. Tak prawdę mówiąc, to ledwo parę kroków w zbożu zrobił, a już go te kosmate bestie opadły.
Takich pokąsanych i obitych amatorów znalazłoby się we wsi sporo. Najgorsze było to, że Karwat ani myślał sam te orzechy zbierać. Co roku wszystko się marnowało! A co by mu szkodziło, jakby sobie chłopaki trochę pojedli? Nieużyty był i tyle!
Ile to razy przemyśliwali, jak by tu starego przechytrzyć i do tych smakowitości się dobrać. I tak go podchodzili i siak, ale zawsze – bez powodzenia.
Jednak najbardziej ich rozwścieczyło, jak raz zobaczyli, że jakaś smarkula się koło ich leszczyny kręci. Mała była i chuda i ledwo do niższych gałęzi dosięgała. Zrywała sobie te orzechy jakby nigdy nic! Pobiegli wtedy pod obejście i wypatrzyli, że Karwat te swoje paskudy mocno przy sobie trzyma. No to złość ich jeszcze straszniejsza wzięła i postanowili się ze smarkatą rozprawić, jak spod tego drzewa już na drogę wyjdzie.
No, wybić ją chcieli i orzechy odebrać.
Zaczaili się za łanem i czekali. Długo czekali. Aż wreszcie któryś poleciał sprawdzić i okazało się, że małej już tam wcale nie ma.
Ale – co się odwlekło, to nie uciekło!
Jak szkoła nastała, to pierwszy ją Krzysiek wypatrzył. Potem już i inni poznali. Po warkoczach takich śmiesznych, od samej góry plecionych. Tu żadna dziewczynka tak się nie czesała. No to Grzesiek podbiegł i ją za te warkocze jak za lejce pociągnął. Mocno. I jeszcze „wio!” zawołał. Musiało ją zaboleć, bo skrzywiła się jak do płaczu, ale szybko się opanowała i tylko popatrzyła na Grześka przez ramię. I zaraz ją dziewczynki zasłoniły, a ta ruda Jaśka, co większa nawet od niektórych chłopaków była, wyskoczyła do przodu i tak Grześkowi w zęby dała, że aż się zatoczył. Pięknym sierpowym go załatwiła! Z Jaśką to nikt nie zadzierał, bo siedmiu braci starszych miała i bić się musiała nauczyć, żeby jej na głowę nie wleźli.
To i Grzesiek tylko krwią splunął i zrejterował. Ale przed Jaśką – nie wstyd było.
Chłopaki, widząc, że z dziewczynami nie wygrają, postanowili tymczasem odpuścić.
Tym bardziej, że już i pani ich do klasy wołała i wiedzieli, że jak coś teraz zrobią, to któraś na pewno z twarzą poleci. A głupio tak było od pierwszego dnia podpadać…
No i szybko okazało się, że ta mała w ich klasie zostanie, choć nikt i nie pomyślał, że taka mizerota w ich wieku może być. I buzię jakąś dziecinną miała.
Pani powiedziała, że to Karwata wnuczka jest, i że na imię ma Emilka. No to Grzesiek zaraz się zaśmiał szatańsko i zawołał: „Emilka – piłka!”, ale jak Jaśka na niego łypnęła, to tylko się skulił i śmiech w nim zamarł. Łukasz wtedy pierwszy raz widział, co to jest takie śmiechu zamarcie.
Emilka tymczasem usiadła z Anulką, w ławce przed nim i Krzyśkiem.
Cicha ta Emilka była i taka jakby trochę przestraszona. W kłótnie się wdawać nie chciała i zawsze trochę z boku stawała. Do chłopaków to w ogóle się nie odzywała niepytana, ale jak któryś o ołówek poprosił albo o kartkę, to zawsze pożyczyła.
Na początku jej chłopaki różne żarty próbowali robić, ale jak zobaczyli, że ona skarżyć nie chodzi, to trochę przestali. Co nie znaczy, że jej te orzechy darowali.
Zemsta musiała być i kropka!
Tylko okazji trzeba było wyczekać.
A ta nadarzyła się dopiero pod Boże Narodzenie.
Wolne już ze szkoły mieli. Matki z domu przepędzały, że niby przeszkadzają tylko, to i włóczyli się całą bandą po okolicy. No… rozrabiali trochę, ale nie za bardzo.
Ot, starej Matuszkowej chałupę śnieżkami obrzucili, ale jak wyleciała z wrzaskiem, to uciekli.
Później do tej młodej, co tu tylko z dzieciakiem bez męża przyjechała, na ogródek pobiegli i bałwana rozwalili. Bez żadnej złej myśli – dla draki tylko. I znowu zwiewać musieli, bo nie wiedzieli, że ten mały Maciuś w ogródku jest i że tak się rozryczy. Śmiali się pół drogi z tego beku.
A potem jeszcze do komórki z drzewem u listonosza Więcka się zakradli. Grzesiek jeden klinik wyciągnął i się wszystko posypało na podwórko. No to też śmiesznie było.
Wreszcie im się te psoty znudziły i wtedy Darek wpadł na pomysł, żeby na Księży Staw iść. Trochę się wahali, bo jak ktoś by ich złapał, to lańsko murowane, ale…
Na Stawie lód już był. Nawet gruby dosyć, więc wleźli. Nie za daleko, żeby się nie wykąpać… jak by co. Przy brzegu ślizgawkę sobie zrobili i jeździli na butach. A potem zawody urządzili – kto dalej na jednej nodze dojedzie…
I wtedy Łukasz ją zobaczył. Emilkę. Po czapce ją poznał i po kożuszku jasnym. Szła dróżką przy Stawie i tak śmiesznie nogi przesuwała. Ostrożnie. Jakby się bała, że upadnie.
Łukasz to by jej nawet już te orzechy darował, bo wcale taka zła nie była, ale ją i inne chłopaki wypatrzyły i – Grzesiek chyba – zawołał: „Chłopaki! Orzechy!”.
I puścił się biegiem na przełaj. Za nim reszta pobiegła. To i Łukasz – też. Tyle, że buty miał śliskie, więc trochę zmarudził i kiedy już dobiegł, oni właśnie naokoło Emilki biegali i wrzeszczeli. A ona stała pośrodku i nie bardzo rozumiała, co się dzieje. Tylko ręce do uszu podniosła i oczy zamknęła.
Może, żeby się poruszyła, albo i krzyknęła – chłopaki by odstąpili. Może, żeby im nie pokazała, że się boi. Ale bała się i nie umiała tego ukryć. I to chłopaków podbechtało – biegali coraz szybciej i darli się coraz głośniej.
I wtedy Łukasz nie wytrzymał – ślizgając się na tych podeszwach, wpadł między nich, roztrącił Grześka i Darka i zasłonił Emilkę.
I krzyczał coś. Ale dziś nie bardzo już pamięta – co. Chyba, żeby przestali się wygłupiać, że dosyć.
I wtenczas poczuł pierwsze uderzenie. Z początku nie zrozumiał – bardziej go zdziwiło niż zabolało i nie zrobił nic. A potem to było jak na filmie… Chłopaki dobiegali do niego, walili kułakami i odskakiwali. Najpierw stał, to trochę się odbijał. Ale któryś kopnął go w kolano i wtedy Łukasz upadł. A jak już upadł, to posypały się na niego razy i kopniaki. Pod sobą czuł trzęsącą się Emilkę i nawet nie myślał o swoim bólu. Tylko o tym, żeby ją jak najszczelniej osłonić…
Ocknął się, bo poczuł coś mokrego na twarzy. Otworzył oczy i zobaczył zapłakaną Emilkę, która wcierała mu śnieg w policzki. Chciał się zerwać i dalej bić się z chłopakami, ale nie dał rady. Nawet głowy nie mógł podnieść…
Potem chyba znowu zemdlał…
Obudziła go cisza. Wokół było ciepło i jasno, a nad nim pochylała się miła pani w białym fartuchu. Pani miała pomarszczoną twarz i niebieskie oczy. Dopiero po chwili poznał, że to mama. Chciał się do niej uśmiechnąć i powiedzieć, że wszystko dobrze, ale język miał jakiś nieswój, jakby z drewna wystrugany. I usta grube, zdrętwiałe…
Do szkoły Łukasz poszedł przed samymi wakacjami. Najpierw długo był w szpitalu, a potem musiał od nowa nauczyć się chodzić.
Kiedy wszedł do klasy, cisza się zrobiła, jak makiem zasiał i wszyscy obrócili się w jego stronę. Wszyscy – oprócz Grześka, Krzyśka i Darka. Ci siedzieli z głowami wtulonymi w ramiona i z uporem wgapiali się w tablicę.
Łukasz dokuśtykał do swojego miejsca. Usiadł i dopiero wtedy zobaczył, że krzesło obok Anulki jest puste. Zdjął go dziwny strach… Rozejrzał się po klasie i spojrzał na Jaśkę. Na jego nieme pytanie tylko pokręciła głową.
– Emilka wyjechała – usłyszał na przerwie od dziewczynek. – To nie była prawdziwa wnuczka Karwata. Oni ją wzięli z Domu Dziecka…
Czasami się zastanawiam, skąd w niektórych dzieciach tyle okrucieństwa…tyle bezmyślnej agresji, z dorosłymi zresztą nie lepiej 😦
PolubieniePolubienie
Witaj, Jotko.
Mnie też przeraża, kiedy uświadamiam sobie, że wychowanie nic nie znaczy wobec pierwotnych barbarzyńskich instynktów:(
Pozdrawiam:)
PolubieniePolubienie
Przeczytałem Twoje opowiadanie i po raz któryś z rzędu zacząłem się zastanawiać, jakim cudem przeżyliśmy nasze dzieciństwo.
PolubieniePolubienie
Witaj, Wojtku.
Myślę, że nie było w nas tej bezmyślnej zapiekłości. Czuliśmy, że pewnej granicy przekroczyć nie wolno.
Pozdrawiam:)
PolubieniePolubienie
Ileż to niedostępna leszczyna problemów może stworzyć!
PolubieniePolubienie
Witaj, Bojo.
Niektórzy nie przyjmują do wiadomości, że może istnieć coś, czego nie dostaną:(
Pozdrawiam:)
PolubieniePolubienie
Piękny obrazek Leno. I straszny zarazem. Okrucieństwo dzieciaków jest wielkie i zastanawiające. Bo przecież skądś się brać musi. Skąd? Z przykładu. A kto daje przykład? Dorośli. Koło się zamyka, niestety.
PolubieniePolubienie
Witaj, Iwono.
Dziękuję.
Nie raz już pisałam, że dzieci są świetnymi obserwatorami. I – masz rację – powielają zachowania dorosłych. Zachowania – nie – połajania.
Ale jest też kategoria ludzi, którzy nie umieją rozpoznać kalibru doznanej krzywdy (prawdziwej czy urojonej) i do każdej stosują jedną miarę – unicestwić. To chyba jest najbardziej tragiczne:(
Pozdrawiam:)
PolubieniePolubienie
Jak to trafnie napisano w jednym z blogów, Policja powinna pobierać odciski palców od wszystkich niemowlaków, bo i tak wiadomo, że wcześniej, czy później się przydadzą.
Ukłony z zaścianka Loch Ness 🙂
PolubieniePolubienie
Witaj.
Są też tacy, którzy postulują, by po narodzinach obligatoryjnie pobierać od niemowląt DNA, ale uważam, że takie działania za bardzo „Rokiem 1984” zalatują.
Pozdrawiam:)
PolubieniePolubienie
Zaczytałam się…
A że miałam w dzieciństwie długie warkocze więc przypomniało mi się jak beznadziejni chłopcy- złośliwcy ciągnęli mnie za nie. To podobno była oznaka sympatii ale ja myślę, że to była złośliwość.
Pięknie piszesz Leno.
🙂
PolubieniePolubienie
Witaj, Stokrotko.
Dziękuję.
A ja już nie pozwalam:)
Pozdrawiam:)
PolubieniePolubienie
Ten człowiek mały, czy duży zawsze będzie zagadką, bo nie wiadomo, na co go stać, dopóki sami się nie przekonamy. A stać go na okrucieństwa niewyobrażalne, co uwidacznia każda wojna.
Serdeczności zasyłam
PolubieniePolubienie
Witaj, Ultro.
Wojna to jednak „inny stan świadomości”, Ultro. Czas wynaturzonych zdarzeń i ekstremalnych reakcji na nie:(
Ale prawdą jest też to, że niektórzy od urodzenia zachowują się tak, jakby toczyli wieczną, nigdy nieustającą wojnę. Z każdym i ze wszystkim:(
Pozdrawiam:)
PolubieniePolubienie
Zastanawia skąd u ludzi takie okrucieństwo, ale jak widać po Łukaszu i bohaterstwo by pomimo przewagi przeciwnika, stanąć w obronie słabszego. Ciekawe, czy to wzięcie dziecka z Domu Dziecka było tylko „na próbę”, rodzaj świątecznego gestu wobec sieroty, czy nie sprawdzili się dorośli w roli opiekunów?Znów poczucie niedosytu-jakie były dalsze losy Emilki?
PolubieniePolubienie
Witaj, Iwono.
Nie poznałam Emilki, ale opiekunowie powiedzieli mi, że to ona nie chciała u nich zostać.
A dzieci potrafią być bardzo okrutne, czasem także z bezmyślności:(
Pozdrawiam:)
PolubieniePolubienie