Oddech. Wino…

…było cierpkie i miało posmak żywicy.
Zbielałe od słońca ruiny przywodziły na myśl na wpół wkopane w ziemię czaszki. Ubrany w kożuch przewodnik podpierał się kosturem i prowadził ich coraz wyżej i wyżej. Na szczycie czekał poczęstunek złożony z kawałków chleba z fetiri i czerwonego wina.
Pili je z grubych, pękatych szklaneczek i zagryzali pokropionym oliwą serem o posmaku dzikiego oregano albo mieszanki pieprzu.
Cyriak pozwolił im napawać się widokiem do woli. Nie popędzał, nie poganiał. Przysiadł na kamieniu i, rozstawiając szeroko nogi, kijem kreślił na skalistym podłożu jakieś znaki…
Stali, trzymając się za ręce i rozpierała ich radość bliskości.
Nagle opanowało ją dziwne wrażenie – jakby stała tak z nim nad przepaścią i jednocześnie dawała unosić się prądowi w szerokiej gardzieli. Wiatr rozwiewał jej włosy i nadymał cienką bluzeczkę, a ona wirowała wokół własnej osi i ani trochę nie kręciło się jej w głowie…
Roześmiała się wtedy i mocniej ścisnęła jego rękę. Dziwne wrażenie minęło…

Oddech. Bardzo długo…

…nie mogła darować, że nie docenił. Poczuła się zbrukana i nieistotna. Nic nie smakowało tak, jak powinno. Ból w tym był i upokorzenie.
Miłość. Czułość. Tak.
Ale i całkowity brak porozumienia.
Poczuła się tak nieważna, że spotkania z nim zaczęły sprawiać przykrość. Fizyczny dyskomfort.
Wciąż był najbliższy, ale… coś w niej zmienił. Jakby zabrał jej drobinki czegoś pięknego, nie dając w zamian nic…
Nie powiedziała nikomu.
Później… Wiele lat później, gdy przypominała sobie tamtą chwilę, wciąż nie potrafiła uporać się z żalem, wstydem, zażenowaniem…
Została, bo ufała i nie wyobrażała sobie świata bez niego…

Oddech. I szli tak…

…trzymając się za ręce. Było ciemno, a mglisty księżyc nie dawał światła.
Zapach wilgotnej ziemi i wronich odchodów wtłaczał się do gardła. Wokół nieprzyjaźnie szeleściły obce kształty…
I co z tego? Mieli siebie i czuli się szczęśliwi. Przemierzyli główną aleją cały cmentarz, aż dotarli do muru i musieli zawrócić.
Zamiast lęku czuła żal, że niedługo ten ich naprawdę pierwszy wspólny spacer się skończy i będą musieli się rozstać.
Chyba pomyślał podobnie, bo nagle mocniej ścisnął jej rękę, pochylił się i wstydliwie musnął policzek wilgotnymi wargami.
A może były tylko zimne….
Alejka zwęziła się, więc zagarnął ją ramieniem i przyciągnął do siebie tak blisko, że poczuła przyśpieszone bicie jego serca…

Oddech. Znienawidzili ją…

…od pierwszego spotkania.
Uśmiechali się, tryskali uprzejmością, ale niemal mogła dotknąć tarzającej się wokół niechęci.
Była nie dość dobra. Wszystko okazywało się nie spełniać ich wymagań. Wygląd. Intelekt. Ubiór. Sposób mówienia. Zachowanie.
Intrygowali. Mieszali. Mącili.
Nie robiła nic, by ich do siebie przekonać.
W końcu – pozornie – ustąpili. Pogodzili się z najgorszym.
Biała suknia i kapelusz z woalką był ostatnim krzykiem przeciw niej. I brak błogosławieństwa. I wepchnięcie się podczas pierwszego tańca. I podarowanie kwiatów, na które była uczulona. I…
Te knowania wzmocniły ich. Mieli swój mały światek, którego nic nie było w stanie rozwalić od zewnątrz…
I żyli…

Oddech. Nigdy nikomu…

…nie pozwalała na taką bliskość.
Nie cierpiała klasowych wycieczek. Perspektywa siedzenia obok kogoś, przypadkowe ocieranie się o siebie, niespodziewane trącenia – napawały ją odrazą.
W szkole z trudem znosiła korytarzowy tłum. Te masy ciał, stłoczone, wydzielające specyficzny zapach, kłębiące się i wrzeszczące – przyprawiały o wstręt…
Ale jego poczynania były inne. Łagodne, delikatne. Na początku nie sprawiały przyjemności, ale też nie powodowały niechęci…
Ich palce, łączące się opuszkami niczym w dziecięcej wyliczance, miały w sobie coś naiwnego, dziecinnego właśnie. Tak bardzo niewinne w pierwszych sekundach kontaktu, pozornie błahym zetknięciem potrafiły rozpalać miliony utajonych, przeczutych zaledwie, więc tym silniejszych domyśleń. Ich moc kryła w sobie niewyobrażalne pokusy spełnienia. Towarzyszące temu wstydliwość i zażenowanie tylko je podsycały…
Nieśpiesznie odkrywała w sobie ciekawość wędrujących po jego skórze palców. Eksplorowała miejsca dostępne wzrokowi tylko w tych podejrzanych moralnie, choć milcząco uznawanych za zasadne, sytuacjach. Kiedy medium pożądania stawały się garście rozpalonego słońcem piachu lub strugi lodowatej wody, a każde agresywne, obnażające lichotę dyktowanych fałszywą skromnością zapór spojrzenie mogło bezkarnie wdzierać się w intymność i dopowiadać, pozostając niedosycone…
Przyzwyczajała się powoli. Bardzo powoli. Chyba wyczuwał, że przełamuje jakieś swoje bariery, bo nigdy jej nie ponaglał. Był cierpliwy…
I doczekali się tego pierwszego, naprawdę intymnego dotyku…
Nie myślała. Zauroczona chwilą – zaufała mu…
Błądzące po jej ciele ręce przyzwały myśl, której istnienia nie podejrzewała…
Uświadomiły jej, że rozkwitająca kobiecość czyni ją piękną…

Oddech. Pierwszy pocałunek…

…przekradł się nieoczekiwanie wśród deszczu, chłodu i mroku.
Tego dnia z tajemniczą miną zaprowadził ją na przystanek i po trzech kwadransach wysiedli na zupełnym pustkowiu.
Wędrowali nieśpiesznie zielonym labiryntem, aż odkryli dziką plażę nad urokliwym leśnym jeziorkiem. Zapach żurawin i tataraku sprawił, że znaleźli się poza czasem…
Nie robili nic… nie chciało im się nawet rozmawiać.
Rozłożyli koc i wgapiali się w zielony baldachim rozpięty nad głowami.
Opowiadała mu baśnie o sunących po niebie obłokach.
Pływali w gorzko pachnącym jeziorku i wystawiali mokre twarze do słońca…
Wracali już, gdy stwierdziła, że nie ma kluczy. Zawrócili i podążyli na dziką plażę.
Znaleźli je i z radości on uniósł ją do góry i zaniósł do jeziora…
Mokra sukienka oblepiła jej ciało i poczuła się nagle naga. Nie miała bielizny, bo nie powiedział, dokąd ją zabiera, więc nie przyszło jej do głowy, by zabrać bikini.
Zadrżała. Trudno powiedzieć – z zimna, czy może bardziej z powodu fizyczności, która nagle pojawiła się między nimi…
Po zakamarkach mózgu tłukło się Molto Allegro Mozarta…
Usta miał miękkie i delikatne… Jego twarz rozmyła się w ciemności. Palce zacisnęły się lekko na jej ramionach. Nie wiedziała, co zrobić z rękoma, więc w rozpaczliwym geście złapała go za szlufki.
Wyobrażenie okazało się niczym. Zetknięcie ust wybuchło w niej feerią nieistniejących kolorów, łączących się w fantasmagoryczne akordy…
Doznanie było tak silne, że ugięły się pod nią kolana…
Zmęczeni i zmarznięci wędrowali do domu, trzymając się za ręce. Spóźnili się na ostatni autobus…
Tej nocy śniła sen… dziwny sen bez fabuły… sen w kolorze jego warg…

Oddech. Totalny zawrót głowy…

…to była pierwsza myśl, gdy parę dni później pojawił się u niej. Z tym drugim – rzecz jasna. To jeszcze nie był świat, w którym zawłaszczyli siebie na długie lata…
Nastał czas pierwszej miłości. Do tej pory nie wierzyła, że można tak kochać. Do rozrywu serca. Do braku oddechu. Sądziła, że coś takiego rodzi się w umysłach znudzonych zwyczajnością życia pisarzy…
Każda, najkrótsza wspólna chwila sprawiała radość. Nawet ta kłótliwa czy nadąsana…
Strach. Potworny strach nie pozwalał jej spać. Bolesna obawa, że przerazi go ogrom jej uczuć.
Żeby nie uciekł od tej miłości, psychicznej zaborczości, starała się być powściągliwa, nie zamęczyć go…
Oboje byli bardzo młodzi. Oboje zatracili się w tych doznaniach. Właściwie świat był tylko dodatkiem. Tak czuła i wiedziała, że on czuje podobnie.
Słowo znużenie nie istniało. Mogli godzinami rozmawiać albo leżeć obok siebie i milczeć. Wystarczała świadomość, że są razem…

Oddech. Tego dnia…

…zwróciła pierścionek zaręczynowy, który nosiła prawie rok. Dostała go od matki chłopaka, którego miała poślubić po ukończeniu osiemnastu lat.
Taki warunek postawił Tata.
Wtedy była na niego wściekła…
Tego dnia…
Wracała lekka jak piórko. Dawno już nie czuła takiej radości. Podskakiwała sobie nawet, wzbudzając zdziwienie nielicznych przechodniów. Nie obchodziło jej to. Życie zawsze wydaje się piękne, gdy ma się czternaście lat…
A potem wszystko potoczyło się błyskawicznie…
Przyszli we dwóch. Nie wpuściłaby ich, ale jeden był synem znajomych i, choć nie znosiła go organicznie, wpojona uprzejmość zobowiązywała…
Drugi… Nie zrobił na niej początkowo wrażenia – chudy nastolatek, może nawet przystojny, ale…
Przedstawił się. Z nawyku zaproponowała coś do picia. Gdy otworzył usta… Nawet nie zauważyła, kiedy za oknem zapadł zmrok. Jeszcze przy drzwiach nie mogli się nagadać…
Dawno już z nikim jej się tak nie współdzieliło przestrzeni.
Tego, że po powrocie do domu oznajmił rodzicom, że właśnie poznał swoją żonę, dowiedziała się wiele lat później…

Wycinanki. Nigdy nie…

…dawała się wmanewrować w żadne inicjatywy. Nie była aspołeczna, ale dyplomacja nie należała do jej najmocniejszych stron. Wtedy jeszcze nie…
W relacjach z ludźmi umiała być delikatna, ale bzdurne pomysły wyśmiewała bezlitośnie. Może ta jej odwaga wynikała ze specyficznego postrzegania. Grupa była niewiele znaczącym, bezosobowym stworem. Ślepym i głupim. Silnym – tak, lecz – bezmyślnym i tępym. Nie chciała czuć się przynależna. Do nikogo i do niczego. Chodzenie własnymi ścieżkami dawało jej to cudowne poczucie lekkości. Sama ze sobą mogła być… sobą. Nie musiała udawać, kontrolować się.
Mogła myśleć i mówić, co chciała.
Tak. Rozmawiała ze sobą. Nie na głos. Nie zawsze na głos. Po prostu czasami jakaś myśl potrzebowała wybrzmienia. Chciała ją usłyszeć. Nie tylko… zobaczyć.

Wycinanki. Urzekały ją…

…smoki…
Godzinami mogła wpatrywać się w ryciny. Kreska po kresce studiowała rysunek skrzydeł, ślepiów, pazurów…
Odnosiła się do tych wyimaginowanych istot z dziwnym onieśmieleniem. Powiedzieć, że ją fascynowały – to stanowczo za mało…
Ktoś najbliższy stwierdził kiedyś, że gdyby żyła w starożytnym Egipcie, byłaby kapłanką Izydy…
A gdyby żyła w starożytnych Chinach, byłaby kapłanką longów…
Był czas, kiedy pochłaniała wszystko, co wpadło jej w ręce na temat tych zadziwiających stworzeń. Upajała się opisami lotów, walk, godów…
Zamykała oczy i projektowała szafirową jaskinię, najeżoną stalaktytami, wśród których szmaragdowo skrzyło się ciało śpiącego smoka. Wyobrażała sobie, że równo o północy smok zmienia się w kobietę lub mężczyznę, budzi się i wyrusza w drogę…