Kiedy dzieci się nudzą. Kochaj mnie pięknie… tak…

Jak to zwykle u mnie bywa – zaczęło się od przeglądu zasobów do realizacji zupełnie innego pomysłu. Nici, które wpadły mi wtedy w oko, stały się zaczątkiem takich oto robótek…
Zaczęło się od zeberek.
Lewa i prawa strona dołu:

Lewa i prawa strona góry:

Guziczkowo:

Spodenki:

Sweterek:

Komplet:


Potem postanowiłam odpocząć nieco od niebieskości.
Różowochaberkowe kwiatełki na jednej stronie:

I na drugiej:

Lewoprawość:

I efekt jednej strony:

Oraz drugiej:


Na koniec chabry bławatne.
Rękaw w zbliżeniu:

Nogawka w zbliżeniu:

Obustronność górna:

Obustronność dolna:

Spodenki:

Sweterek:

Całość:


Chabrowości różowe wydały mi się wystarczająco ozdobne, ale zainspirowana tymi bławatkowymi, zaszalałam sobie jeszcze biżuteryjnie.
Poszalane płócienko:

Z którego wymodziłam takie oto…
Kolczyki:

Wisiorek:

Bransoletkę:

Wychabrzone kompletnie:

…na chabrowo…

Kiedy dzieci się nudzą. Naplotkowała sosna…

Planowałam na dziś pokazanie czegoś innego, ale najzwyczajniej w świecie – nie wyrobiłam się. Głównie z powodu świątecznej bieganiny jeden komplet mam jeszcze w zupełnej rozsypce, a jak wiadomo – lubię prezentacje kompleksowe, więc dziś postanowiłam pochwalić się czymś innym.
Robiłam to na tyle dawno, że nie mam już, niestety, płócienka, na którym swoje wzorki wymalowywałam, będziecie więc musieli uwierzyć na słowo, że są mojego autorstwa.
Żeby zatem nie przedłużać…

Ko(jestem ciekawa, czy komuś uda się odgadnąć, co było bazą do jej wymodelowania)lijka:


Kolczyki:


Bransoletka:


Komplet:

…że już się zbliża wiosna…

Kiedy dzieci się nudzą. A ja się…

Za oknem coraz więcej słońca i pora bardziej sprzyja czekaniu na wizytę Zajączka Wielkanocnego, ale kiedyś o tych prezentach gwiazdkowych napisać muszę, więc zrobię to dziś, póki jeszcze nie całkiem zapomnieliśmy, jak wygląda śnieg.
A prezenty dość nieoczekiwanie – były na zamówienie. Rzadko zdarza się, by Smarkactwo rezygnowało z prawa niespodzianki, więc zaskoczona byłam totalnie. Na plus – oczywiście.

Nie będę pokazywać, jak tonęłam w zwojach szarości i błękitów przede wszystkim dlatego, że nic takiego nie miało miejsca. Minęły już czasy, gdy kłębki trzeba było sobie samemu wyprodukować z motków i – chwała za to!
Żeby zatem nie przedłużać…

Prezent pierwszy – przód:

Nieco bliżej i z prawo-lewej strony:

Będę pokazywała obie strony moich dzianinek, bo lubię, gdy rzeczy, które wydziergałam, da się nosić obustronnie, i te moje – naprawdę się [dumna-m bardzo] daje.

Drugi (bo jak inaczej) prezent – przód:

Z takim [coby przy ściąganiu nie urwać sobie głowy] golfikiem:

Druga strona:

Jako się rzekło dawno, dawno temu – końcówki nie są tym, co tygryski lubią najbardziej, więc…
Jeszcze jeden [i chyba nie taki ostatni] sweter – przód:

T[utaj nieoczywisty, więc pokazuję]ył:

Z bliska:

Obie strony:

Na tym się jednak sprawa nie skończyła. Choć mogła, bo nikt przecież nie zmusza mnie do obdarowywania Smarkackich Połówek. Uznałam jednak, że niewielki drobiazg będzie miłym gestem.
Koci drobiazg na pomadkę – przód:

Tył:

Z bliska:

Króliczy drobiazg – przód:

Tył:

Z bliska:

Mysi drobiazg – przód:

Tył:

Z bliska:


…bardzo postaram
i zrobię prezent na Mikołaja!

Kiedy dzieci się nudzą. Wesoła wycinanka…

Za oknem zimowo, więc pomyślałam sobie, że warto może odrobinę pokoloryzować.
A że z robienia guzików zostało mi nieco czarnej [i nie tylko czarnej] masy:

postanowiłam zmienić się na chwilę we Wróżkę Wycinuszkę:

Potem trochę sobie poza[nie, nie jak świstak]wijałam:

A gdy wszystko wyschło, pozostało najzwyklejsze w świecie nizanie.

Efekt pierwszy – wisiorek:

Kolczyki:

Bransoletka:

Całość:

Efekt drugi – wisiorek:

Kolczyki:

Bransoletka:

Całość:

Efekt trzeci – wisiorek:

Kolczyki:

Bransoletka:

Całość:

Efekt czwarty – wisiorek:

Kolczyki:

Bransoletka:

Całość:

…wesoła wycinanka na szarobury dzień
jak niebieska firanka, jak magentowy cień…

Kiedy dzieci się nudzą. W chwilach płóciennych…

Ostatni czas średnio sprzyjał nudzeniu się. Okołoświąteczne zamieszanie i mnie trochę pochłonęło, choć, czekając, aż wyrośnie drożdżowe albo upiecze się schab ze śliwkami, coś tam sobie dłubałam. Głównie koralikowałam. Nic nie poradzę na to, że lubię mieć zajęte ręce.
Nie o biżuterii jednak chcę dzisiaj.
Pamiętacie kwadratową torbę?
Zostało mi po jej skończeniu jeszcze kilka kwadratów, a że nie lubię, jak mi się takie ostatki plączą…

…postanowiłam coś z nimi zrobić:

Tak, obrębiłam je.
Wydały mi się jednak odrobinę puste, odrobinę smutne…

I wtedy przyszło mi do głowy, że nic tak nie raduje oczu jak…

…kwiatełki:

Zszycie ich i połączenie zaowocowało takim oto…
…z zapięciem:

…z tyłu:

…z przodu:

…torbidełkiem.
Dodam jeszcze, że nie zapomniałam o podszewce oraz stosownych kieszonkach, a jedynie o… zrobieniu im zdjęć…

…w chwilach dżinsowych…

Kiedy dzieci się nudzą. Ten kwiat, proszę cię…

Kolejna nudna niedziela. Czy wiecie, że to już dwudziesta trzecia? W zasadzie grudniową porą nie było aż tak nudno. Może i błysnęła mi myśl o stworzeniu czegoś klimatycznego, adekwatnego do nadchodzących świąt… Jakichś choinkowych kolczyków, bomb[k]owej bransoletki albo diademu z efektem lampek…
Tyle jednak tych świątecznych ozdóbek naprodukowałam w ostatnim czasie, że zbuntowało się we mnie wewnętrznie i [dookoła mnie] zewnętrznie. Ani umysł, ani palce nie chciały współdziałać, więc…
Czarno na białym: 

A tutaj prawie zupełnie [z… a jednak… gwiazdkowym osrebrzeniem] czarno:

Po oklejeniu, żmudnym szmulaniu…

…i nanizaniu:

Korale:

Bransoletka:

Kolczyki:

W komlecie:

…jak to się nazywa ten kwiat u nas?… To tego pełno jest w Polsce… I te kwiaty… i tamte także kwiaty… to jakoś u nas zwyczajnie nazywają…

Z: C.K. Norwidem

Kiedy dzieci się nudzą. Kwadrat to jest…

Ostatnio było o korankowej biżuterii, więc dziś coś grubszego…
Pamiętacie zieloną obiciówkę, z której szyłam narzutę? A tę czerwoną i czarny dżins?
Po tamtym zostało mi trochę skraw(k)ów, które przycięłam tak:

A tu raj dla kotów:

Ale ja mam psa…

Główni bohaterowie dzisiejszego rękoczynu zostali przedstawieni, pora więc pokazać efekty. Od razu efekty ze zrozumiałych względów – sobie haftującej [z trywialnego powodu posiadania tylko jednej mizernej pary rąk…] zdjęć zrobić nie zdołałam.
Za to kwadratom – tak. Oto one.
Pierwszy – strona prawa:

I lewa:

Drugi:


Trzeci:

Czwarty:

Piąty:

Szósty:

Siódmy:

Ósmy:

To wcale nie znaczy, że umiem liczyć tylko do dziewięciu…
Ale akurat kwadratów [+/- dwudziestocentymetrowych] było dziewięć:

Zanim pokażę Wam, do czego ich użyłam, napomknę, że podszewka to fajna rzecz… Kieszonka na różne gadżety…

…i na komórkę też się przydają:

Tak, wiem, że już wiecie…
No to jeszcze [bo twarde i łykowate były jak, nie przymierzając, stary rabarbar, i bardzo się przy ich obrębianiu namęczyłam…] rączki:

I wiązadełko:

Zatem – bez zaskoczeń – taką torbę wyrękodzielniłam
Tył:

Przód na leżąco:

Przód na stojąco:


…dziwna figura,
Bo nie wiadomo, gdzie dół, gdzie góra.
Do góry głową czy na dół głową,
Zawsze wygląda jednakowo.


Z: Marią Terlikowską



Kiedy dzieci się nudzą. Latolistek i stare koranki…

Jak wspomniałam poprzednio, lato upłynęło mi na eksperymentach.
A zaczęło się [by nie powiedzieć: banalnie] całkiem niewinnie – od buszowania po sklepie. Tak, to był jeden niewielki sklepik, taki z mydłem i powidłem… A naprawdę – pasmanteryjno-tekstylny.
Gdy pośród wielu tkanin zobaczyłam ten muślinek:

od razu wiedziałam, że chcę go mieć. I od razu wiedziałam – po co.
Nie mam bladego pojęcia, skąd wzięło się to chciejstwo [i pewnie nigdy go nie nabędę…], ale pierwsze muśnięcie palcami objawiło się wizją tyleż niespodziewaną co – zdumiewającą.
Muślinek nabyłam, a [jako że wizja dokładnie określała formę tkaniny po rękoczynie] do niego… chmmm… Coś, co pan sprzedawca z maniackim uporem nazywał koronką, ja – z zapałem godnym lepszej sprawy – firanką.
Jak, zresztą, zwał [fironką czy koranką] , tak zwał – ważne, że kwiatełki miały potencjał, a cena spornej materii okazała się przyzwoita, adekwatna zarówno do eksperymentalnego charakteru planowanych poczynań, jak i – moich umiejętności.
A te ostatnie nie były nawet marne. One po prostu były żadne.
Skoro jednak miałam wizję
Po powrocie do domu w ruch poszły szare komórki [z wiadomych względów nie pokażę…], metr, nożyce i maszyna do szycia [też nie pokażę, bo nic w nich szczególnego].
Nie będę także rozwodzić się nad trudnościami technicznymi i kompetencyjnymi – były, a przy życiu trzymał mnie wyłącznie fakt, że jeśli coś spartolę, koszt będzie na tyle niski, że mnie nie zabije.
Poza tym zawsze przecież mogłam dodać do poszatkowanego muślinku kilka kolorowych guzików i nawarzyć jarzynówki…
Na takich właśnie wątpliwościach i rewelacyjnych alternatywach upływał mi czas roboczy, i ani się obejrzałam, gdy finis coronavit opus.
Wieszakowo [średnio to, niestety, wygląda…]:

więc z braku odpowiedniej modelki jeszcze dywanowo:

I tu nie odmówię sobie przyjemności wstawienia – a wycięłam tych wspomnianych wyżej kwiatełków trzysta siedemdziesiąt [jeden] sztuk – efektu nożyczek:

oraz – efektu igły:

Nie [co chyba było do przewidzenia…], na tym się moja przygoda z muślinkiem i fironkami nie skończyła…
Po zaprezentowaniu swojego dzieła na Miasteczkowych uliczkach i [naprawde!] wysłuchaniu wielu miłych słów na temat wdzianka od osób nieznanych [tych znanych również, ale to inna historia…] zrezygnowałam z zamiarów kulinarnych i postanowiłam zużyć korankowo-muślinkowe tutti frutti w mniej przyziemny sposób…
Znowu poszła w ruch maszyna:

Trochę też pomasowałam:

I…
Najpierw postawiłam na odrobinę [bo ja wiem…] frywolności…
Koraliki:

Bransoletka:

Kolczyki:

Komplet:

I takie zbliżonko:

Potem zachciało mi się czegoś prostego:

Ale po namyśle doszłam do wniosku, że wyszło mi raczej łyse niż proste, więc…
Drugi komplet ozdobił [dość palcołomny na wypukłej powierzchni] haftuneczek.
Korale:

Kolczyki:

Bransoletka:

Komplet:

W detalu:

A trzeci okazał się całkiem wdzięczny w wykonaniu:
Obróżka:

Kolczyki:

Bransoletka:

Komplet:

Szczególiki:

Zaprezentowane błyskotki sobie dosychały, a muślinkowo-korankowe pozostałości nadal kusiły…
Jeszcze bardziej łysa od prostych korali torebka:

Spagetti do pokrążkowania:

Pokrążkowane. Zszyte i przyszyte:

Bardziej dokładnie:

I [zamiast wierszydełka] – latolistek cytrynek:





Kiedy dzieci się nudzą. Inteligencja jest…

Czas wakacyjny robótkom średnio sprzyja, więc i ja pozwoliłam sobie na lekkie zwolnienie tempa. Nie znaczy to, że niczego nie robiłam, ale – bez zwyczajowego pośpiechu, wynikającego bardziej z chęci ujrzenia efektu niż jakichś innych przyczyn. Skutkiem jest niedokończenie
Gdy skończę, może się pochwalę, na czym skupiałam się w letnie godziny w czasie wolnym od pracy. Nie wiem jeszcze, bo choć osobiście jestem zadowolona z dokonań własnych, muszę przetrawić fakt, że demonstrowanie kolejnego eksperymentu [tak, znowu spróbowałam czegoś nowego…] może kogoś oprócz mnie zainteresować…
Tyle w kwestii kanikułowych wyczynów, a wracając do dnia dzisiejszego – chciałam pokazać rzecz, zdawałoby się, banalną, błahą wręcz, bez której [co tu kryć…] da się całkiem nieźle funkcjonować… No chyba że jest się panią Perfekcją, która nawet filiżanki ustawia uszkami w odpowiednią stronę…
Echchch…
Jakiś czas temu nabyłam całkiem fajne pojemniki. Niby zwykłe słoiki, ale cwancyk [czytaj: fajność] polegał na ustawianiu ich:

Oprócz tej cechy niczym właściwie nie różniły się od innych tego typu naczyń. Były przeźroczyste. Z metalowymi pokrywkami…
Ano właśnie – pokrywki…
Na początku, w czasach tak zwanej nowości, te pokrywki miały elegancki, srebrno-wanadowy mat, miłą dla dłoni gładkość i bezzapach.
Cóż… Przy kucharzeniu, jak to przy kucharzeniu – coś się chwyci mokrą ręką, usmaruje zapanierowanym palcem, położy na zachlapanym blacie… [kulinarnych nieszczęść jest mnóstwo, ja poprzestanę na wymienieniu tych trzech…] – słowem: czasy świetności moich pokrywek minęły bezpowrotnie. Zastąpiły ją jakieś dziwne rysy, rdzo-podobne plamy, szramy i wgryzienia. I pojawił się zapaszek. Zapaszek metalu, który przywierał do rąk jak, nie przymierzając, mordoklejek do podniebienia. I stawał się równie trudny do usunięcia, bo tu język nie wystarczał..

Ale…
Kiedy ma się stosowną materię:

Oraz nożyczki:

I odrobinę cierpliwości:

A także nieco kleju do tkanin:

Nawet słoik może zyskać nowe życie:

A kiedy jeszcze sprawdzi się, że lakier pozwala na swobodne moczenie i mycie podrasowanych dekli, idzie się za ciosem:

I tak właśnie pozbywa się na pokrywkach wysypki:

Oraz niechcianych woni na paluszkach:

…jest tą przyprawą, która ze zwykłych rzeczy czyni cuda…
Z: M. Dąbrowską

Kiedy dzieci się nudzą. Mówiłaś: kocham…

Jako że wciąż są wakacje, wpis nie będzie przesadnie długi i z kategorii tych masowych. Ostrzegałam przecież, że zabawa z masami to moje ulubione zajęcie.
Gdy zaczynam wyrabianie, nigdy właściwie nie wiem, jaki będzie efekt końcowy. To znaczy – z grubsza realizuję zamysł strukturalno-kolorystyczny, który błąka się po obrzeżach podświadomości albo w koniuszkach palców, ale kształt i wykończenie bywają zaskoczeniem nawet dla mnie samej. Nie przejmuję się tym jednak zbytnio, bo praca z masami zawsze bardzo mnie inspiruje.
Nie rozwlekając się zatem dłużej nad produkcją [bo ile razy można…] tworzywa, skupię się na efektach…
Pierwsze ozdóbki w klimacie quasi-florystycznym
Wisiorek:

Kolczyki:

Bransoletka:

W [tak zwanym] komplecie:

I po imadle, czyli bez efektu, który nazywam odstawaniem:


Drugi komplet nieco… chmmm… orientalny
Wisiorek:

Kolczyki:

Bransoletka:

Całość:

Również po wyschnięciu:


…fiolety…
na polach nad polami…
Z: L.A. Moczulskim