piątek, 11.02.22 – 9:11
No hej!
– Poznajcie się! – powiedział Michał. – To jest Zybek.
– Miło mi. Ola – odparła i uśmiechnęła się zdawkowo.
Gospodarz imprezki właśnie zapuścił jakąś ckliwą nutę. Spojrzała na Michała. Zgodnie ruszyli na środek pokoju, by pokręcić się w towarzystwie kilku innych przytulających się parek.
– Sorry… – mruknął jeszcze Michał, obrzucając Zybka nieuważnym spojrzeniem, a ona machnęła mu na odchodne.
Przetańczyli z Michałem niemal cały wieczór, z rzadka zaglądając do prowizorycznego bufetu. Wypijali po małym drinku, zamieniali kilka słów z przygodnymi współbiesiadnikami i wracali na dywanowy parkiet.
Po ostatniej nocy tamtego roku nogi bolały ją kilka dni, ale bawiła się świetnie.
Uwielbiała tańczyć.
Zwłaszcza z Michałem, w którym była szaleńczo zakochana.
piątek, 11.02.22 – 9:14
Co słychać?
– U nas ok. A co u ciebie?
Poznała go, choć od tamtego sylwestra minęły prawie cztery lata. Nie było w tym niczego dziwnego. Miała fotograficzną pamięć do twarzy.
Przystanęli obok parkowego ogrodzenia.
– Przyjechaliśmy na parę dni. Po świętach wracamy na uczelnię. A ty?
Przysłuchiwała się odpowiedzi. Nie brała udziału w rozmowie. Ostatecznie to był znajomek Michała, więc o czym miałaby z nim rozmawiać…
Pożegnali się dość szybko.
– To taki koleś z osiedla. Nawet nie z bloku… Niezbyt dobrze się znamy…
– Chyba dość miły… – skwitowała i poszli szukać prezentów.
piątek, 11.02.22 – 9:15
Co u ciebie?
Obejrzała się, zaskoczona.
Wracała z siatami pełnymi zakupów.
Wyskoczyła tylko po ocet, którego zabrakło jej podczas marynowania papryki, więc uznała, że te pół kilometra przeleci na piechotę.
Przebiegła między regałami samoobsługowca i jak to zwykle bywa – nazbierało się tych spożywczych niezbędników.
W połowie drogi przystanęła, żeby poprawić torby, bo rączka jednej z reklamówek pękła i węzeł boleśnie wżynał się w palce.
Nawet się trochę przestraszyła, gdy w zatrzymującym się przy chodniku samochodzie uchyliła się szyba.
Usłyszała pytanie i uniosła głowę.
– Jadę w kierunku miasta, podrzucę cię, wsiadaj!
Uśmiechnęła się z wdzięcznością i wgramoliła z siatami na tylne siedzenie tiko.
Trzy minuty później byli na miejscu.
Podziękowała i dostrzegła samochód wracającego z pracy Michała.
Wysiadł, przywitał się i zaproponował rewanżową kawę, ale Zybek wymówił się jakimiś niecierpiącymi zwłoki sprawami.
– To może innym razem – przytaknął zgodnie Michał. – Gdzie mieszkamy – już wiesz. Jeszcze raz dzięki. I – na razie!
Pomachali odjeżdżającemu i ruszyli do domu.
piątek, 11.02.22 – 9:18
Jak tam?
Drgnęła.
Motylek flegmatycznie obrócił wielki łeb i wbił brązowe ślepia w majaczącą w ciemności postać. Postać zawahała się i cofnęła o parę kroków.
Motylek uniósł nogę i obficie podlał rachityczną osikę. Bez wątpienia był królem okolicy – siusiał najwyżej. Z miną znudzonego władcy odwrócił się z godnością, dając tym samym sygnał do odejścia.
Sunął po miękkim trawniku, a postać pohukiwała z niedalekiego chodnika.
– Właśnie się zastanawiałem, czy to ty…
Motylek nieśpiesznie oddał się kolejnej fizjologicznej potrzebie. Chwilę zajęło jej usunięcie psich nieczystości. Uklepała zasypany dołek i ruszyła w kierunku chodnika, by przedefilować stałą trasą spaceru.
– Nie ugryzie? – spytał Zybek, podchodząc bliżej.
Zaprzeczyła ruchem głowy.
Podążyli we trójkę, przystając co kilka kroków na wyraźne życzenie znaczącego trasę Motylka.
To był sympatyczny spacer.
Pożegnali się na tym samym chodniku, z którego zaczęli półgodzinną wędrówkę.
Wróciła do domu. Zrobiła kolację, a kiedy Smarkactwo posnęło, zabrała się do pracy.
piątek, 11.02.22 – 9:21
Masz czas?
Nie miała czasu.
Po kilkuletniej szarpaninie powoli odzyskiwała stabilizację.
Pół roku wcześniej udało jej się kupić mieszkanie i wyprowadzić z wynajmowanej mini-kawalerki. Poregulowała zawiłe zależności z przyjaciółmi i wreszcie mogła zacząć zarabiać na własne konto.
Zima przyniosła dobrą koniunkturę,więc robiła wszystko, by znowu nie znaleźć się na łasce i niełasce innych. Dobrowolnej wprawdzie i niezobowiązującej, ale jednak – łasce…
Odebrała właśnie Smarkactwo z treningu i wracali do domu, podśpiewując dla dodania sobie animuszu, bo na zewnątrz szalała śnieżyca.
Śnieg grubymi płatkami zasypywał jezdnie i fasady budynków.
Zatrzymała się na przydrożnym parkingu. Wysiadła z samochodu żeby oczyścić szyby.
W mijającym ich, śniegowym bałwanie, ledwo rozpoznała Zybka.
Zaproponowała podwózkę.
Zgodził się, więc wskazała miejsce z przodu i szybko oskrobała tylną szybę.
Wyrzuciła go po drodze i ostrożnie dotoczyli się do domu.
Esemesa z podziękowaniem i zaproszeniem na kawę odczytała dopiero nazajutrz.
Pewnie skorzystałaby z propozycji, ale naprawdę nie miała czasu.
Rzadkie, kurtuazyjne wiadomości kwitowała obojętnym później. Połączenia przeważnie zrzucała. Nie tylko te od Zybka, wszystkie.
Zatraciła się w pracy, uszczęśliwiona perspektywą spokojniejszej przyszłości.
A potem – zapomniała.
piątek, 11.02.22 – 9:23
Pogadajmy.
Obejrzała się niepewnie.
Późnosierpniowy wieczór był zadziwiająco ciepły, rozgwieżdżone niebo krystalicznie przejrzyste, a pełny księżyc – ogromny.
Poprzedniego dnia wrócili z wakacji. To był ich pierwszy od rozwodu prawdziwy wakacyjny wyjazd. Wcześniej nie było jej stać na zafundowanie Smarkactwu takiej przyjemności. Spędzili cudowne dwa miesiące na jednej z greckich wysepek, w uroczym hoteliku, który prowadziła jej koleżanka. Całymi dniami pławili się w ciepłym morzu albo włóczyli się po okolicznych skałkach i ruinach. Czasami wybywali na cały dzień i zwiedzali lądowe miasteczka, jeśli tylko znalazł się ktoś, kto chciał ich podrzucić.
Wieczorami siadywała na szerokim tarasie, piła cierpkie wino i delektowała się nicnierobieniem.
To tam znowu poczuła się szczęśliwa. Młoda, piękna i wolna.
Tę radość przywiozła ze sobą, obdarowując wszystkich dokoła dobrym samopoczuciem.
Motylek nie był zachwycony obecnością intruza, odbierającego część należącej się stęsknionemu psu uwagi, ale ona nie miała nic przeciwko przypadkowemu spotkaniu. Rzuciła nawet jakiś żart o niezwykłym nosie Zybka. Uśmiechnął się, bąknął coś, czego nie dosłyszała i zdawkowo zagaił o miejsce eskapady. Odpowiedziała w kilku słowach, odnosząc wrażenie, że nie bardzo go to interesowało. Nie obeszło jej to jakoś szczególnie, pomyślała tylko o bezsensie podejmowania tematów, na które nie chce się rozmawiać.
– A ty co wniesiesz do naszego wspólnego życia? – usłyszała nagle, gdy zamilkła dla nabrania oddechu.
Pytanie wydało się jej tak absurdalne, że w pierwszej chwili uznała je za wytwór własnej wyobraźni.
– Co wniesiesz do naszego wspólnego życia? – powtórzył ostrzej.
Przystanęła i spojrzała na niego, mając nadzieję, że żartuje. A kiedy zrozumiała, że nie żartuje, uznała, że zwariował.
– No?
– Nic. Bo nie ma czegoś takiego jak nasze wspólne życie – odparła twardo.
Pociągnęła Motylka i odeszła w kierunku domu. Serce tłukło się w niej jak oszalałe, a zdrętwiałe ze strachu nogi plątały przy każdym kroku.
Weszła na posesję, zablokowała furtkę i, niemal biegnąc, dopadła ciężkich drzwi. Zatrzasnęła je i dopiero wtedy pozwoliła sobie na reakcję. Osunęła się na schody i próbowała uspokoić trzęsące się nogi.
We wzroku Zybka było coś, co przeraziło ją śmiertelnie.
piątek, 11.02.22 – 9:27
Odpisz.
Nie miała najmniejszego zamiaru.
Szczerze mówiąc, liczyła, że po paru dniach, góra – tygodniu, znudzi mu się i przestanie zasypywać ją esemesami.
Że ignorowanie wiadomości go zniechęci.
Nie przejmowała się specjalnie jego nachalnością. Wtedy jeszcze nie. Liczyła, że to chwilowe, a niepokojące wrażenie tamtego wieczoru zbladło wraz z nastaniem dnia.
Uznała, że Zybek musiał być pijany albo naćpany, bo nikt na trzeźwo nie składa takich propozycji zupełnie obcej osobie. Przecież trudno nazwać zażyłą znajomość, która sprowadzała się do paru przypadkowych spotkań i to na przestrzeni kilkunastu lat… Nikt w miarę jasno myślący nie wyciąga z tego typu relacji tak daleko idących wniosków ani – tym bardziej – nie próbuje budować na czymś tak nieważnym przyszłości…
Tak to sobie wytłumaczyła i nie zamierzała zaprzątać sobie głowy podobnymi bzdurami. Miała ważniejsze sprawy.
Wciąż była zaganiana. Ledwo przebiegała wzrokiem coraz dłuższe wiadomości, nie bardzo wgłębiając się w ich treść. I nie do końca zdawała sobie sprawę z upływu czasu.
Po sześciu tygodniach nieprzerwanego strumienia napływających esemesów – zaniepokoiła się. Instynkt podpowiadał, że jest z tym wszystkim coś bardzo nie tak.
A kiedy dostała pierwsze kwiaty, znowu opanował ją irracjonalny lęk. Wtedy uznała, że – irracjonalny. I to przeczucie także zbagatelizowała.
Z niesmakiem przeczytała ckliwą deklarację na bileciku i, wraz z wiązanką, wyrzuciła go do śmieci.
A jednak, gdy wychodziła z Motylkiem na wieczorny spacer, już nie czuła się tak beztrosko.
Coś się zmieniło.
A potem esemesowe bombardowania ustały.
Też nie od razu to zauważyła, ale kiedy uświadomiła sobie, że od dobrych kilku dni nie dostała żadnej wiadomości – odetchnęła z ulgą.
Uznała, że Zybek zrezygnował i ucieszyło ją to. Może bardziej niż chciała przyznać. Nawet sama przed sobą.
piątek, 11.02.22 – 9:31
Czemu nie piszesz?
Nowy rok przywitali w kapciach i piżamach przy pikolo i tartinkach. Po północy obejrzeli z okna pokazy fajerwerków, a gdy huk ostatnich petard rozwiał się wraz z siarkowym dymem, narzuciwszy kurtki na piżamy, wyszli z ogłupiałym od hałasu Motylkiem na szybkie siusiu i wypalenie paczki sztucznych ogni. Smarkactwo biegało po zasypanym świeżym śniegiem trawniku, kreśląc w powietrzu iskrzące esy-floresy, a ona stała przy bramce, przestępując z nogi na nogę, bo nierozważnie wyszła w kapciach i dojmujące zimno kąsało ją w palce.
Kiedy dostała śnieżką, stwierdziła, że raz się żyje, odpięła Motylka i ze śmiechem przyłączyła się do pigułowej bitwy. Po kwadransie byli mokrzy od stóp do głów, nie wyłączając Motylka, który, jak na rasowego bernardyna przystało, pognał w najgłębszy śnieg, niewiele sobie robiąc z jej groźnych nawoływań.
Wrócili do domu roześmiani i ani trochę nie zmarznięci.
Mimo zapewnień Smarkactwa, że nic im nie będzie – nie dała się zwieść i pierwsze godziny nowego roku spędziła na osuszaniu Motylka oraz przygotowaniu gorących solnych kąpieli i szklanic parującego lipowo-malinowego naparu z miodem.
Wreszcie zapanował błogi spokój i gdy zareagowała na esemesowy pstryczek, nie spodziewała się, że będzie to wiadomość od Zybka.
Zmroziło ją.
Po pierwszym zdawkowym pytaniu nastąpiła seria życzeń przeplecionych pretensjami.
Była tak zła, że wyłuskała w telefonie odpowiednią opcję i próbowała zablokować nachalnego typa.
Zasypiała z mocnym postanowieniem, że jeśli Zybek nie da jej spokoju, zmieni numer telefonu.
piątek, 11.02.22 – 9:35
Czemu się nie odzywasz?
A dzień zaczął się tak sympatycznie – pomyślała, kasując wiadomość.
Zniesmaczona, wyciszyła telefon i zajęła się pracą.
Dopiero dźwięk domofonu oderwał ją od ekranu.
Nieco zdziwiona wpuściła kuriera.
Na widok kwiatów omal nie przyłożyła bogu ducha winnemu posłańcowi. Opanowała się, pokwitowała odbiór różanego bukietu i na wybuch złości pozwoliła sobie dopiero, gdy usłyszała skrzyp zamykanej furtki.
Rzuciła wiązankę na podłogę i, wracając do pracy, trzasnęła z całej siły drzwiami.
Po kilku chwilach pomyślała, że biedne kwiatki niczym nie zawiniły, wróciła więc, podniosła sponiewieraną wiązankę i wstawiła ją do flakonu. Z pąków wysunął się srebrzystobiały bilecik.
Złocone Przepraszam… otoczone wianuszkiem czerwonych serduszek.
Zamiast przeprosin wolałabym, żebyś zniknął – pomyślała wrednie. Odcięła tekturkę i wyrzuciła. Niech chociaż Smarkactwo tego nie ogląda…
piątek, 11.02.22 – 9:37
Gniewasz się?
Była wściekła.
Spontaniczna zmiana numeru nie wchodziła w grę. To wiązało się nie tylko z powiadamianiem wszystkich klientów, ale także z drukiem nowych wizytówek, ulotek reklamowych, metek…
Nie przypuszczała, że ktoś może być aż tak uparty.
Te serie natręctwa nie tylko stawały się męczące, ale przeszkadzały w skupianiu się na sprawach najważniejszych.
Chwilami łapała się na myśli, czy mimowolnie nie zrobiła czegoś, co dało Zybkowi podstawy do wyciągnięcia fałszywych wniosków. Wciąż od nowa analizowała przebieg tych paru przypadkowych spotkań i nie mogła doszukać się niczego niestosownego.
Rozmawiali o bzdurach: pogodzie, zakupach, Motylku… Raz Zybek opowiadał jej o jakimś incydencie w pracy, głupotce, raczej zabawnej niż ważnej…
Na pewno o niczym, co mogłoby świadczyć, że jest nim, w najmniejszym bodaj stopniu, zainteresowana.
Bo – nie była!
Nie podobał jej się. Ani fizycznie, ani – intelektualnie. Do tego stopnia nie była nim zainteresowana, że gdyby istnienie gatunku ludzkiego zależało wyłącznie od nich dwojga – to ten gatunek wyginąłby .
Jeśli miałaby być szczera – Zybek – z tymi wypukłymi, jakby wiecznie wilgotnymi ustami, okrągłymi ramionami i krótką szyjką – lekko ją brzydził.
Nie zastanawiała się nad tym, ale pewnie mógł robić wrażenie na kobietach, choć ją – odstręczał. Nie tyle nawet jakimś takim maślanym spojrzeniem, ile – uniżonością, którą podszyty był każdy jego gest. Wydawało się jej to nieszczere.
piątek, 11.02.22 – 9:41
Tęsknię.
Wzruszała ramionami.
Nie czuła się osaczona. Raczej – poirytowana. Uporem.
Ale i ona bywała uparta.
Rzadko, ale jeśli już coś postanowiła – trzymała się tego z żelazną konsekwencją. A tym razem postanowiła zapomnieć o istnieniu typa, który nie chciał odpuścić.
Tak dał jej popalić natarczywością, że obiecała sobie nie odezwać się do niego nigdy więcej. Nawet podczas przypadkowego spotkania. Udać, że go nie zna i przejść obojętnie, jak obok kogoś obcego.
Na szczęście przestała go spotykać w najbliższej okolicy, choć parę razy zdawało jej się, że rozpoznaje migającą wśród drzew sylwetkę. Znajdowała się jednak zawsze na tyle daleko, że stuprocentowej pewności mieć nie mogła. Żeby nie kusić losu, podczas wieczornych spacerów zrezygnowała z mniej oświetlonych uliczek na rzecz częściej uczęszczanych, na co Motylek reagował protestem, ale uznała, że bezpieczeństwo jest ważniejsze od psiego stresu.
piątek, 11.02.22 – 9:42
A ty?
Czemu niby miała tęsknić za kimś, kogo prawie nie znała.
Serie wiadomości, które jej wysyłał, odnosiły skutek odwrotny do tego, którego pożądał – wprawiały ją w coraz większą złość.
Nie chciała ani jego chorego zainteresowania, ani – jego samego.
Pragnęła spokoju.
Dźwięk przychodzących esemesów zaczął ją denerwować. Łapała się na tym, że z coraz większą niechęcią sprawdza skrzynkę. Sama nie wiedziała – bardziej ze zmęczenia czy obawy, by nie natknąć się na kolejną wiadomość od Zybka.
Intuicja podpowiadała jej, że powinna coś z tym robić, ale ignorowała te sygnały. Trochę nie chciało jej się wierzyć, by najbardziej nawet agresywne naprzykrzanie się mogło mieć jakieś poważniejsze skutki, a trochę krępowała się zwrócić do kogoś i opowiedzieć o swoim, dość – jak jej się wydawało – błahym jednak kłopocie.
Liczyła, że jakoś sobie z tym poradzi. I wciąż wierzyła, że nikt nie znajdzie skuteczniejszej metody na wyeliminowanie takiego, pożal się Boże, wielbiciela, niż przyjęta przez nią taktyka ignorowania typa.
piątek, 11.02.22 – 9:44
Tak dawno cię nie widziałem.
I nie zobaczysz – myślała mściwie, choć nie miała całkowitej pewności, czy pisał prawdę.
Coraz częściej ulegała wrażeniu, że wśród parkowych krzewów majaczyła jego twarz. Niby nic sobie z tego nie robiła, ale wiele razy zawracała z obranej drogi tylko dlatego, że zdawało jej się, iż go dostrzegła.
Tkwiąc w centrum wydarzeń, nie zauważała, że powoli acz nieubłaganie jej życie zaczyna ulegać zmianom. Coraz częściej mimowolnie dostosowywała je do zaistniałej sytuacji. Podporządkowywała się nienamacalnemu, ale wciąż bardziej i bardziej wczepiającemu się w podświadomość fantomowi. Zaczynała brać pod uwagę jego wirtualną wszechobecność, ulegając niefizycznej presji. Zmieniała drobiazgi, które, zsumowane, całkowicie dezorganizowały wypracowany porządek, destabilizowały dotychczasowe życie. To wszystko było na tyle rozciągnięte w czasie, że początkowo – zupełnie niezauważalne.
Nie potrafiła realnie ocenić sytuacji. Przeczuwała kuriozalność własnego położenia, ale nie była w stanie ogarnąć całokształtu i w jakikolwiek sposób zawalczyć. Wmawiała sobie przewrażliwienie, skłonność do przesady, a nawet – mitomanię. Wszystko to wydawało się jej trochę nierealne, mało wiarygodne. Bo niby czemu to akurat ją miałby upatrzyć sobie Zybek i uczynić obiektem adoracji. Nie była przecież nikim szczególnym. Nie wyróżniała się na tle innych kobiet. Ba! Ni urodą, ni wdziękiem nawet nie dorównywała większości z nich!
Nie zdawała sobie sprawy, że powoli przestrzeń wokół niej coraz bardziej się kurczy, zasklepia, a wywołane upiory przejmują władzę nad rozsądkiem i zaciemniają realny ogląd sytuacji.
piątek, 11.02.22 – 9:48
Spotkajmy się.
Ze złością chwyciła wiklinowy kosz i wyniosła do pobliskiego śmietnika.
Starała się unikać pytających spojrzeń siostry. Miała nadzieję, że uda jej się zagadać temat, ale po godzinie nachalnych dociekań – ustąpiła i oględnie opowiedziała o Zybku.
– Nie gadaj! Musiałaś go czymś zachęcić – stwierdziła autorytatywnie siostra po wysłuchaniu relacji.
– No co tak patrzysz? – dodała po chwili. – Przesadzasz! Powinnaś skakać z radości! Ja tam bym się cieszyła, gdyby jakiś facet wyznawał mi miłość i zostawiał kwiaty. A tobie w dupie się poprzewracało od tego powodzenia u chłopów!
Zacisnęła zęby. Nie miała siły tłumaczyć, że taki rodzaj zainteresowania nie jest normalny. Że nie na tym polega okazywanie uczuć.
Ale to wtedy pierwszy raz pomyślała, że jej starsza siostra jest głupia. Po prostu – głupia. I że wciąż patrzy na nią przez pryzmat zadawnionych pretensji i żalów, więc nigdy nie stanie po jej stronie. Nadal była dla swojej siostry tą szczęściarą, która niczym sobie nie zasłużyła na taką pomyślność.
Żałowała, że dała się sprowokować do zwierzeń, choć przeczuwała przecież, jak to się skończy.
W milczeniu wysłuchiwała kolejnych mądrości. Jakakolwiek polemika nie miała sensu.
– Ja tam bym nie wybrzydzała na twoim miejscu, tylko brała, co samo w łapy wpada! Grzeszysz! Jesteś rozpaskudzona powodzeniem! Za wybredna! A w twojej sytuacji nie ma co wybrzydzać! Jak się trafia chłop, co chce cię z całym tym dobrodziejstwem inwentarza, to bierz i jeszcze w rękę ucałuj! A i Bogu podziękuj za tyle dobrego!
W pewnym momencie wyłączyła się. Patrzyła na poruszające się usta i wyczekiwała momentu, kiedy, bodaj na chwilę, się zamkną.
Wtedy oznajmiła, że musi pilnie wyjść.
– I mówię ci – nie grymaś tylko łap okazję! – usłyszała na pożegnanie.
piątek, 11.02.22 – 9:50
Może kawa?
Żadnych kaw!
Znali się tak słabo, że nawet nie wiedział, że nie pija kawy.
Nie chciała mieć z nim nic wspólnego i nie była w stanie pojąć, czemu ten człowiek tego nie rozumie.
Od czasu pamiętnej deklaracji nie odezwała się do niego ani słowem. Nie odpisała na żadnego esemesa. Zmieniła nawet trasę spacerową, bo nie chciała natknąć się na niego choćby przypadkiem.
Niby nie działo się nic szczególnego, a ona czuła się coraz bardziej zagrożona. Myśl o przypadkowym spotkaniu wywoływała uczucie paniki. Starała się o tym nie myśleć, bo gdy tylko odrobinę folgowała przeczuwanym obawom, paniczny lęk rozrastał się z błyskawicznym tempie, objawiając się fizycznym niedomaganiem. Czuła dziwaczne wybuchy gorąca, dreszcze, pociła się obficie, a oddech skracał się niebezpiecznie do świszczącego, urywanego rzężenia. Zaczynało się jej kręcić w głowie, nogi odmawiały posłuszeństwa. Te fizyczne zawirowania były tak dotkliwe, że niejednokrotnie musiała zatrzymywać się w połowie drogi i uspokajać rozdygotane ciało. Coraz częściej rezygnowała z jazdy samochodem. Coraz częściej wolała zostawać w domu…
piątek, 11.02.22 – 9:51
Spacer?
Jak można być takim kretynem? – zżymała się.
Wydawało jej się, że milczenie jest wymowniejsze od najbardziej brutalnej odmowy. Zresztą, nie chciała wdawać się z nim w polemiki. Obawiała się, że jakikolwiek manewr z jej strony on odczyta jako zachętę do dalszego kontaktu.
Powoli dojrzewała do decyzji, by jednak zmienić numer telefonu. Nawet kosztem utraty części klientów. Choć ze względu na działalność, jaką prowadziła, z poznaniem nowego numeru nie miałby większego problemu.
Uświadamiała też sobie, że musi jednak coś z tym zrobić.
Zaczynała zdawać sobie sprawę, że na dłuższą metę tak żyć nie zdoła. Zwłaszcza że nad lęk o siebie wybijał się strach o Smarkactwo.
Zmiana trasy spacerów z psem, wybieranie przypadkowych sklepów, ograniczanie wyjść do najniezbędniejszego minimum – nie były rozwiązaniem.
Póki co – odwoziła Smarkactwo na zajęcia i przywoziła do domu. Nie godziła się na żadne wyjścia, czując względny spokój tylko wówczas, gdy w każdej chwili mogła przekonać się, że jest bezpiecznie.
Zaczęła zrywać się po nocach i sprawdzać, czy wszystko w porządku, a bywało i tak, że, zestresowana perspektywą rozstania na krótki nawet czas – nie kładła się w ogóle, spędzając długie godziny na czuwaniu nad ich spokojnym snem.
Powoli zatracała się w tym nonsensie, a śpiąc po parę godzin w ciągu dnia, często przestawała odróżniać jawę od snu.
Czuła, że musi chociaż spróbować przywrócić normalność, bo bez tego życie jej najbliższych zamieni się w piekło.
Wiedziała, że trzeba przeciwdziałać, ale nie miała pojęcia – jak.
piątek, 11.02.22 – 9:54
Kino?
Nie poddawał się. Bombardował ją propozycjami.
Esemesa ze słówkiem kino wysłał sześćdziesiąt razy. Tego z propozycją spaceru – blisko czterdzieści…
Zaczęła przemykać do własnego samochodu jak złodziej. Zostawiała go w różnych miejscach i czasami sama już nie wiedziała – gdzie.
Psa wypuszczała do ogródka, kryjąc się trwożliwie w cieniu uchylonych garażowych drzwi.
Wciąż oglądała się za siebie i modliła w duchu, by nie wypatrzeć jego samochodu, bo nie potrafiła przewidzieć własnej reakcji.
Wciąż powtarzała sobie, że powinna wziąć się w garść, ale to niewiele już pomagało.
Po powrocie do domu po wielekroć zbiegała na dół i sprawdzała, czy wszystko jest pozamykane.
Zaczęła też szczelnie zasłaniać okna, nim zapaliła światło.
A kiedy Smarkactwo zasypiało – wygaszała wszystko, zostawiając jedną mizerną lampkę w łazience. Jedynym jasnym punktem rozpraszającym ciemności był ekran laptopa, na którym pracowała…
piątek, 11.02.22 – 9:57
Co chcesz robić?
Coś, co pozwoli mi zapomnieć o twoim istnieniu – myślała znękana.
Nie mogła już nawet pracować. Jeszcze do niedawna praca była jedyną odskocznią. Pozwalała choć na krótki czas wyłączyć się i odsunąć problemy na dalszy plan.
Ale ostatnio nawet do tego bastionu przedarł się lęk.
Wszystko rozsypywało się w proch.
Komórka, ten zwykły łącznik ze światem, urosła do symbolu największej udręki.
Gdyby sama tego nie przeżywała, nie uwierzyłaby chyba, że jakiekolwiek słowa są w stanie wywrócić czyjeś życie do góry nogami. Sprawić, że włosy na karku jeżą się panicznym strachem, ręce zaczynają drżeć, a do gardła podchodzi zatykająca, uniemożliwiająca oddychanie gula.
Może gdyby miała mniejszą wyobraźnię, nie odczuwałaby tak intensywnie. Nie popadałaby w surrealistyczne stany zawieszenia, które objawiały się projekcją czegoś nieuchwytnego, a – katastrofalnego w skutkach, nieuniknionego.
piątek, 11.02.22 – 9:58
Gdzie pójdziemy?
Czytała, ale sens widzianych słów nie chciał się objawić. Powoli przestawała rozumieć, co właściwie czyta.
Nierealność była jej największym wrogiem. Fakt, że nie może zareagować, użyć chamskiej, prymitywnej siły, by unicestwić zagrożenie, był przeszkodą nie do pokonania.
Wolałaby zmierzyć się z najokrutniejszym przeciwnikiem, byle był realny. Bo cielesność dawała choć cień szansy na powodzenie. Zakończenie udręki. Niezmaterializowana groźba czyniła wszystko niemożliwym do okiełznania.
Jak bez szansy na konfrontację poradzić sobie z niebezpieczeństwem?
Czasami przychodziło jej do głowy, że to niebezpieczeństwo wyhodowała we własnym umyśle i pozwoliła mu się rozplenić, a tak naprawdę ono nie istnieje. Że Zybek może i jest maniakiem, ale zupełnie nieszkodliwym, a to ona sama uczyniła z niego demonicznego psychopatę.
Te przebłyski nie służyły jednak niczemu. I tak skradała się do na chybił trafił wybranego okna i przez wąską szparkę obserwowała okolicę, jakby wcześniejsze wypatrzenie zagrożenia dawało jakąś szansę obrony.
Godzinami krążyła po mieszkaniu jak ranne zwierzę po klatce, łowiąc każdy szmer i umierając tysiące razy na każdy odgłos, którego natychmiast nie potrafiła zidentyfikować.
piątek, 11.02.22 – 9:58
Jesteś tam?
A gdzie niby miałaby być, jeśli nie w domu.
Nie miała za dużego pola manewru. Ona to nie była tylko ona sama. Ona to była ona i Smarkactwo.
Dawno już nie myślała o sobie w pierwszej osobie.
My.
Każda myśl była nasycona tym słowem. Każde wypowiadane zdanie w podtekście zawsze miało liczbę mnogą. I nigdy nawet przez głowę jej nie przeszło, że taki sposób wypowiedzi mógłby oznaczać utratę tożsamości. Smarkactwo definiowało ją tak samo jak linie papilarne czy kształt małżowiny usznej. A pewnie i bardziej. Nie wyobrażała już sobie siebie w oderwaniu, pojedynczej. Miała świadomość, że kiedyś taki stan rzeczy ulegnie zmianie i będzie to zupełnie naturalny, bezbolesny proces, ale zanim nastąpi – musi upłynąć jeszcze dużo czasu.
Zdawała sobie sprawę, że powoli przestanie być niezbędna. Rozumiała nieuchronność tego stanu i czekała nań bez sprzeciwu, ale i bez zniecierpliwienia.
Wiedziała, że wszystko powinno mieć swoją porę. Że niczego nie da się ani opóźnić ani – przyśpieszyć.
Ale żeby tej pory doczekać – musiała do niej dotrwać.
A podskórnie czuła, że szans na to ma coraz mniej.
Tak podpowiadał jej instynkt. Jakby na przekór wszystkim rozterkom dotyczącym trafności własnych przeczuć.
piątek, 11.02.22 – 10:00
Nie obrażaj się!
Chcę cię unicestwić!
Mam w sobie takie pokłady zajadłości, że nie mrugnęłabym nawet, gdybyś spadał w przepaść. Patrzyłabym, jak lecisz i nie drgnęłaby mi powieka.
Obserwowała te swoje wahania nastrojów z coraz większym przerażeniem.
Nawet ona sama, w tym bardzo ograniczonym zakresie, na jaki pozwalało jej tkwienie w samym środku problemu, dostrzegała dopadającą ją niestabilność. W ułamku sekundy potrafiła przejść od stanu ekstremalnej wściekłości do maksymalnego marazmu. Potrafiła miotać się w ślepej furii, by po chwili – zemknąć do jakiegoś kąta i znieruchomieć, niemal tracąc siłę nawet do oddychania. Od skrajnego cynizmu przechodziła do znęcania się i lżenia samej siebie, by nagle zacząć się nad sobą użalać, koić się i pocieszać.
Te emocjonalne huśtawki wykańczały ją. Pozbawiały sił i motywacji do ciągnięcia czegokolwiek.
Jeżeli nadal się trzymała, to – wyłącznie dla Smarkactwa. To był jedyny powód, dla którego wciąż jeszcze próbowała każdego ranka zwlec się z łóżka i wykrzywiać usta w mającym przypominać radosny uśmiech grymasie.
piątek, 11.02.22 – 10:01
Nie mogę bez ciebie żyć.
A ja po prostu nie mogę żyć! – wykrzykiwała do wyimaginowanego wroga.
A potem miotała się i krzyczała, by dał jej spokój. Albo, żeby ją zabił i raz wreszcie zrobił z tym wszystkim koniec.
Ale naprawdę wcale tego nie chciała. Chciała zmierzyć się z nim i wygrać. Odzyskać życie, które z takim trudem udało im się odbudować po ostatnim kataklizmie.
Wciąż była w niej wola walki. Przebłyski, dające nadzieję na odmianę losu.
Mimo paraliżującego ją zniechęcenia, wierzyła przecież, że któregoś dnia stanie się cud i wyjście z patowej sytuacji pojawi się na pstryknięcie palcami.
Że ono na pewno istnieje, tylko ona jeszcze go nie dostrzegła. Ale tylko kwestią czasu jest wypatrzenie go.
To dlatego po każdym ataku bezsilności mobilizowała się, kasowała świeżą porcję esemesów i brała się za gotowanie obiadu. Albo za sprzątanie. A potem malowała się i o ustalonej porze czekała pod szkołą na Smarkactwo.
piątek, 11.02.22 – 10:03
Strasznie tęsknię.
Tęsknię za spokojem. Za swobodnym oddechem.
Chcę znowu móc się szczerze śmiać i martwić się duperelami, które trapią wszystkie inne matki.
Coraz częściej marzyła o ucieczce. O spakowaniu najniezbędniejszych rzeczy i rzuceniu w diabły tego wszystkiego. O długiej wędrówce bez konkretnego celu, dla samej przyjemności przemieszczania się i poznawania nowych miejsc. Kontemplowania bajecznych widoków – cudnych zachodów słońca i księżycowych zaćmień. Pływania w chłodnym jeziorze i biegania po mokrym piasku. Słuchania beztroskiego śmiechu Smarkactwa i wspólnego jedzenia lodów…
piątek, 11.02.22 – 10:05
Muszę cię zobaczyć.
To wtedy zdecydowała się zwrócić z prośbą o pomoc do Michała.
Nie, nie chodziło jej o przegonienie Zybka. Chciała, by zabrał do siebie Smarkactwo, żeby mogło choć przez kilka dni pobyć w normalności, z dala od całej tej napiętej atmosfery, z dala od przeczuwanego przez nią zagrożenia. Pragnęła też dać trochę czasu sobie, jakoś się zmobilizować. Przemyśleć parę spraw i podjąć próbę zaradzenia temu całemu bałaganowi.
Niestety – Michał odmówił.
Zapakowała więc wszystkich do samochodu i postanowiła uciec choć na parę dni.
Wylądowali nad morzem.
Mieli kłopot ze znalezieniem noclegu, bo Motylek do maleństw nie należał, ale w końcu, za słoną dopłatą udało jej się wynająć upragniony pokój.
Pierwszym, co zrobiła po wejściu do pokoju, było wyłączenie komórki. To samo kazała zrobić Smarkactwu.
Miała już taką paranoję, że oczyma wyobraźni widziała Zybka podążającego śladem ich włączonych telefonów.
Wraz z całkowitym odcięciem się od miejsca zamieszkania – odetchnęła nieco. Uspokoiła się trochę, co nie przeszkodziło jej szczelnie zasłonić dwóch wielkich okien i kilkadziesiąt razy sprawdzić, czy wszystko jest porządnie pozamykane.
To była pierwsza od bardzo dawna noc, którą przespała niemal w całości. Budziła się wprawdzie kilka razy, ale spokojne oddechy śpiących obok kołysały ją na powrót.
Planowane parę dni zamieniło się w trzy tygodnie.
Gdy już dotarło do niej, że nikt ich nie ściga – zaczęła się poważnie zastanawiać nad przeprowadzką w drugi koniec kraju. Niekoniecznie nad morze. Gdzie bądź, byle jak najdalej od strefy zagrożenia.
Wiedziała, że to tylko mrzonki, ale nawet one były kojące po ostatnich przeżyciach. Pozwalały z minimalną choć dawką optymizmu spoglądać w przyszłość. Uświadamiały, że jakaś przyszłość w ogóle istnieje.
piątek, 11.02.22 – 10:06
Przyjadę.
i będę cię kochać tak długo aż moja sperma zmiesza się z twoją krwią będę gryzł twoje ramiona a ty będziesz krzyczała z rozkoszy będę patrzył w twoje rozszerzające się orgazmem źrenice dopóki nie zobaczę twoich łez wejdę w twoje usta i będę czekał aż zaczniesz się dławić moją miłością zacisnę ręce na twojej szyi i będę słuchał twojego słabnącego oddechu nie rozluźnię uścisku póki nie usłyszę jak wyznajesz mi miłość
piątek, 11.02.22 – 10:08
Napisz tylko słowo.
To po tym esemesie zdecydowała się wreszcie pójść na policję.
Dyżurny, do którego się zgłosiła, tylko rozłożył ręce.
To nie był jeszcze czas, gdy uporczywe nękanie uznawano za przestępstwo. Stalking nie był pojęciem znanym i uważanym za zagrażające życiu zjawisko.
Miała wrażenie, że policjant podziela zdanie jej siostry i najchętniej posłałby ją do stu diabłów. Na twarzy miał wypisane to impertynenckie: Nie zawracaj mi dupy i spadaj stąd, bo mam ważniejsze sprawy niż ściganie jakiegoś zakochanego kretyna!
Odeszła wtedy z kwitkiem i zrozumiała, że będzie zmuszona poradzić sobie sama.
Jeden, nawet najgłupszy esemes nie daje podstawy do wszczęcia postępowania – oznajmił jej dyżurny i niemal wyprosił z pokoju.
Nie wiedziała, jakich mogłaby użyć argumentów, żeby potraktował ją poważnie, więc – odeszła.
Wróciła do domu i po skasowaniu kolejnej porcji pogróżko-wyznań poczuła się sfrustrowana.
piątek, 11.02.22 – 10:11
Zaraz będę.
Po esemesie rozdzwonił się domowy telefon.
Odebrała. Usłyszała jakieś chroboty, potem ktoś ciężko westchnął.
Powtórzyła do słuchawki parę razy Halo! Halo!, po czym rozłączyła się.
Uznała to za pomyłkę albo głupi żart jakiegoś małolata.
Po odebraniu siódmego głuchego telefonu zagroziła wezwaniem policji.
Tamtego wieczora telefon zamilkł.
Ale cały następny tydzień odzywał się o różnych porach dnia, więc, niespokojna o sen Smarkactwa, na noc zaczęła go wyłączać.
Formalności ze zmianą numeru trwały jakiś czas, ale gwarantowały spokój. Przynajmniej tak myślała. Po miesiącu ciszy sytuacja powróciła do stanu sprzed zmiany numeru.
Wtedy zaczęła się bać jeszcze bardziej, choć wcześniej wydawało jej się, że to niemożliwe.
piątek, 11.02.22 – 10:14
Już mnie nie chcesz?
Nigdy go nie chciała, ale on nie dopuszczał do siebie takiej myśli. W swoim chorym umyśle uroił sobie, że będą razem i nic nie było w stanie odwieść go od tego pomysłu.
Czuła się coraz bardziej zaszczuta.
Zastanawiała się, czy nie popada w kolejną paranoję, gdy rano przy otwieraniu wejściowych drzwi łapała się na wrażeniu, że w nocy ktoś grasował po klatce.
Zaczęła zostawiać na zewnątrz samochód, bo zejście do garażu przez piwnicę stawało się ponad jej siły. Za każdym załomem zaczęła spodziewać się atakującego ją psychola. Lada szmer w którymś z piwnicznych pomieszczeń przyprawiał ją o atak paniki, a przepalona żarówka doprowadzała do takiego bicia serca, że obawiała się, iż któregoś razu skończy się to zawałem.
Że nie dostaje rachunków, zorientowała się po dwóch miesiącach.
Objeździła stosowne placówki i dowiedziała się, że faktury wysyłano regularnie.
Zdenerwowana wróciła do domu, nie bardzo rozumiejąc przyczynę znikania rachunków.
Rozwiązanie zagadki nastąpiło już następnego dnia.
piątek, 11.02.22 – 10:17
Jestem Twój.
Kiedy zeszła na dół, by przygotować Smarkactwu śniadanie, kompletnie nie zrozumiała zachowania Motylka. Ani jego zjeżonej sierści, ani cichego, złowrogiego warkotu. Motylek był oazą łagodności. Kochał cały świat i takiego wściekle warczącego, ze zjeżoną sierścią widziała go jeden raz w życiu – na spacerze, gdy natknęli się na watahę zdziczałych psów. Teraz wyglądał równie groźnie.
Przygotowała śniadanie, ubrała się, założyła psu obrożę i otworzyła drzwi. Pod progiem, zwinięty w kulkę, ktoś spał.
Pies warknął, a ona cofnęła się i, najciszej jak umiała, zamknęła drzwi na klucz.
Uspokoiła zdenerwowanego psa, przysiadła na wersalce i, nie zważając na wewnętrzne rozdygotanie, spróbowała zebrać myśli.
Poznała go od razu!
To był Zybek!
Ale jak sforsował zamknięte na dwa zamki, zewnętrzne drzwi? Jak dostał się na klatkę?
Nie umiała odpowiedzieć na te pytania, ale pomogły jej ogarnąć się na tyle, że podeszła do telefonu i wybrała numer policji. Ze zdenerwowania tak drżały jej ręce, że ledwo trafiała w guziczki z cyframi.
Dyspozytor odezwał się niemal natychmiast i po wysłuchaniu doniesienia obiecał wysłać patrol.
Odetchnęła trochę i po odłożeniu słuchawki przysiadła na wersalce. Nie mogła jednak bezczynnie czekać. Podbiegła do okna i zaczęła wyglądać obiecanego patrolu.
Mundurowi zjawili się dość szybko, choć jej wydawało się, że minęły wieki.
Najciszej jak potrafiła, zeszła na dół, otworzyła wejściowe drzwi i ruszyła do bramki. Wpuściła policjantów, a ci kazali jej zostać na dole.
Dobrze, że wykazała się jaką taką przytomnością umysłu i nim wyszła na zewnątrz – zakluczyła domowe drzwi.
Nie widziała akcji pacyfikacyjnej – mundurowi załatwili wszystko sprawnie i cicho, a zdumiona mina Zybka powiedziała jej więcej niż tysiące słów.
Piątek, 11.02.22 – 10:18
Twój na zawsze.
Gdy policjanci odjechali, wróciła na górę.
Wszystko leciało jej z rąk, lecz powoli uspokajała się.
Codzienne czynności bardzo jej pomogły. Dawały pozór zwyczajności, kazały skupiać się na sprawach błahych, a tego właśnie było jej potrzeba.
Może jeszcze nie czuła ulgi, ale pierwszy raz od wielu dni bez lęku wyszła z psem na spacer.
Miała nadzieję, że Zybek pozostanie w zamknięciu przynajmniej jakiś czas, choć najlepiej, gdyby nie wypuszczono go już nigdy.
Nie była szczególnie zawzięta, ale ten człowiek tak dał się jej we znaki przez ostatnie dwa lata, że nie miała dla niego nawet grama współczucia. Za miesiące strachu, stokroć bardziej o najbliższych niż o siebie, życzyła mu wszystkiego najgorszego.
Pragnęła, by zniknął z jej życia już na zawsze.
piątek, 11.02.22 – 10:22
Chcę tylko Ciebie.
Nie obchodziły jej jego pragnienia. Nie obchodziło, co wykoncypował sobie w swoim zwyrodniałym móżdżku. Jakie miał plany i marzenia.
Pragnęła tylko jednego – mieć wreszcie święty spokój i zapomnieć o jego istnieniu.
I by on zapomniał o niej.
Nie rozumiała, czemu nie zabrano mu komórki.
To chyba powinna być jedna z pierwszych czynności po zatrzymaniu…
piątek, 11.02.22 – 10:25
Kocham Cię!
Z zajadłością, której nigdy by się po sobie nie spodziewała, kasowała kolejnego esemesa.
Czy to się nigdy nie skończy? Czy wciąż będzie narażona na to chore zainteresowanie z jego strony?
Czy naprawdę nie znajdzie się nikt, kto mógłby okiełznać tego zwyrodnialca? Przemówić mu do rozumu, zakazać nękania jej?
A może jednak nie został zatrzymany. Może to wszystko uznano za nieszkodliwy wybryk, pouczono go i puszczono do domu?
Na tę myśl cierpła jej skóra.
Zanosiła do wszystkich znanych jej istot wyższych jakieś niezwerbalizowane modły, by tak się nie stało. Zaklinała wszystkie bóstwa świata razem i każde z osobna, by nie pozwolono wyjść mu na wolność. By zamknięto go na długie lata w więzieniu albo w psychiatryku. Było jej wszystko jedno – chciała tylko, by za to co jej robił, spotkała go najgorsza kara.
Piątek, 11.02.22 – 10:27
Będziesz moja albo niczyja!
Na policji zjawiła się punktualnie.
Bardzo obawiała się ewentualnego spotkania z Zybkiem.
Niby rozsądek podpowiadał, że w takim przybytku nie może przytrafić się jej nic złego, ale znękany mózg podpowiadał swoje.
Na szczęście konfrontacji nie było.
Za to policjant, do którego trafiła tym razem, wykazał się nieco większą empatią. Może dlatego, że zamiast widma mieli sprawcę z krwi i kości, którego dało się ująć i zamknąć.
Po serii pytań, długim czekaniu na odnalezienie notki z poprzedniego zgłoszenia i oddaniu komórki, mogła wreszcie dowiedzieć się, jak Zybek znalazł się u niej.
– Niech pani pomyśli, skąd mógł wziąć klucze, skoro nigdy nie przekroczył progu waszego domu…
Nie było w tym pytaniu ironii ani złośliwości. Miała wrażenie, że temu człowiekowi naprawdę zależy na docieczeniu prawdy.
Po chwili namysłu doszła do wniosku, że klucze mógł zdobyć tylko w jeden sposób – wyjąć zapasowy komplet z samochodowej skrytki, gdy podczas tej strasznej kurniawy podwozili go do domu.
Ale to by znaczyło, że już wtedy coś mu się roiło i planował jakieś wspólne potem.
A nie dostał się do domu tylko dlatego, że z braku czasu wciąż odkładała zamontowanie jeszcze jednego zamka, a po wstawieniu go nie zdążyła dołączyć kolejnego klucza do samochodowego pęczku.
– Czekają go długie badania, ale pewnie skończy w psychiatryku… – oznajmił policjant. – A pani… – dostrzegła jego wahanie.
– Nawet nie wie pani, ile miała pani szczęścia – dodał wreszcie, kładąc przed nią zafoliowany nóż.
Popatrzyła na narzędzie z kamienną twarzą, a w duchu coś potężnym głosem domagało się, by Zybek nigdy już nie miał sposobności jej nękać.
piątek, 11.02.22 – 10:31
Zabiję cię.