Zapraszam najpierw tu:):
https://kartkazbrulionu.wordpress.com/2023/04/09/kiedy-dzieci-sie-nudza-drzewa-to-chmur-zgeszczenia/
Jak wiadomo – lubię różne precyzyjne robótki. Kiedy więc skontaktowała się ze mną koleżanka i poprosiła o pomoc – zgodziłam się chętnie. W paru słowach wyjaśniła, że uczestniczy w projekcie i spytała, czy nie zrobiłabym jej kartek i nie umieściła w nich kilku słów, najlepiej – jakichś własnych wierszy…
Tematem miały być drzewa w kontekście ekologicznym. Ponieważ zarówno temat jak i jego ujęcie są bliskie również mnie – zanim skończyłyśmy rozmawiać – miałam już parę pomysłów, jak by to mogło wyglądać. Nie ukrywam, że zabrałam się do dzieła z przyjemnością, a nawet – radością. Tym bardziej, że koleżanka dała mi w tym wszystkim wolną rękę – czegóż można było chcieć więcej. Zwłaszcza że i termin okazał się ludzki – miałam na to aż trzy miesiące.
Na początek wpadłam na pomysł, by zrobić moje ukochane brzozy w cyklu pór roku. Miało ich być cztery – jedna w odsłonie zimowej, druga – wiosennej, trzecia – letniej, a czwarta – jesiennej. Uznałam, że nie od rzeczy będzie wykonać te kartki, wykorzystując nici. Co pomyślałam – to uczyniłam. Była to dość żmudna praca, bo po wyklejeniu pni i gałęzi, chciałam je ozdobić liśćmi z węzełków. Nasupełkowałam się więc solidnie, ale efekt – moim zdaniem – wart był pociętych kordonkiem palców i zaczerwienionych od wpatrywania się w kartki przy klejeniu oczu. W trakcie tegoż klejenia czas nie płynął mi tak całkiem bezproduktywnie – w myślach już układałam sobie do każdej z tych brzózek stosowne haiku. Obmyśliłam też formę, w jakiej umieszczę te swoje utworki na kartkach, by nie zawadzały i dało się tam jeszcze wpisać tradycyjne powinszowania, czy co by tam sobie kto życzył. Nie będę rozwodzić się nad preparowaniem tła pod moje wierszydełka, ale chciałam, by imitowały brzozową korę nie tylko wyglądem, ale także czuło się tę specyficzną fakturę przy dotykaniu, zrobiłam więc tradycyjny papier czerpany – rzecz dość żmudną i czasochłonną. Myślę, że udało mi się to całkiem nieźle…
Potem zajęłam się kopertami – każdą zrobiłam w kolorze pasującym do pory roku i obszyłam ręcznie – nadając im formę okien. Uznałam, że będzie to bardzo efektowne i materiałowo korespondujące z każdą z wykonanych kartek.
Nie wiedziałam, czy to się koleżance spodoba, bo może i było w stu procentach drzewiaste, ale czy aby na pewno wystarczająco ekologiczne?
Na wszelki wypadek postanowiłam dać projektotwórczyni możliwość wyboru i zabrałam się za kolejną koncepcję.
Tym razem także podstawą uczyniłam kalendarz wegetatywny, ale postanowiłam korzystać wyłącznie z materiałów z odzysku. A natchnęły mnie – ni mniej ni więcej jak tylko – temperowiny. Gdy kiedyś ostrzyłam Smarkactwu kredki, pomyślałam sobie, że z tych różnokolorowych spiralek można zrobić coś fajnego. Wtedy myślałam o jakichś oryginalnych kolczykach czy wisiorku, więc na wszelki wypadek – zaczęłam te wiórki zbierać. Czas mijał, temperowin w pojemniku przybywało, i tylko ja jakoś nie mogłam się zebrać, by coś z nich zrobić. Uznałam więc, że teraz nadarza się świetna sposobność, by sprawdzić, jak ten materiał będzie się zachowywał w praktyce. Tak jak podejrzewałam – był bardzo kruchy i delikatny, ale przy odrobinie [no, może trochę bardziej niż przy odrobinie] cierpliwości spisywał się całkiem, całkiem. Po wyklejeniu [i wcześniejszym wyprodukowaniu własnego eko-kleju] koron moich drzew stwierdziłam, że pnie nie są gorsze i po różnych przymiarkach [łupinki fistaszków, suszone liście, suszona kora, skórki cytrusów, itp.] wybrałam… ususzone skórki avocado. Sprawdziły się świetnie. Dały efekt chropawej, ciemnej kory.
Wierszydełko, takie klasyczne, sylabotoniczne, z rymami, snuło mi się podczas całej pracy, wystarczyło je więc później tylko zapisać i uładzić, i już było gotowe do umieszczenia na kolejnych kartkach. Zależało mi, by zwrotki wiersza stanowiły całość, ale miały też sens, gdyby zostały rozdzielone.
Zrobiłam do tych kart klasyczne koperty z pakowego papieru z odzysku, a rogi ścięte z prostokątów wykorzystałam jako tło do umieszczenia wypisanych na białym tle zwrotek. Ozdobiłam koperty motywem roślinnym, ponieważ papier eko ma to do siebie, że bardzo trudno go przy cięciu nie poszarpać. Wprawdzie te ubytki nie były szczególnie widoczne, ale świadomość, że ranty nie są idealnie gładkie, zmusiła mnie do zasłonięcia ich.
Na tym drugim komplecie miałam poprzestać, ale ukierunkowana myśl wystrzeliła jeszcze jedną koncepcją – uznałam, że super byłoby zrobić ukłon w kierunku Matki Natury i wykonać kartki odwołujące się do relacji Człowiek-Drzewo, a konkretniej – do podobieństwa między efektywnością ludzkiej myśli a owocującym drzewem. Potem pomyślałam, że nie od rzeczy będzie poszerzyć tę ideę o aspekt kobiecości Matki Natury.
Bo – czemu nie?
I tak zdecydowałam się wykonać cztery piękne drzewa owocowe w momencie ich owocowania. Śliwę, gruszę, wiśnię i jabłoń. Za podstawę posłużyły mi okładki bloku. Na nich wyszyłam korony w kształcie przywołanych owoców i nanizałam te-że owoce. Bardzo przyjemnie formowało mi się koraliki w kształcie wisienek, jabłuszek, gruszeczek i śliweczek. Równie miłe były poszukiwania odpowiednich, najbardziej przypominających naturalne – barw. Kolejnym wyzwaniem był dobór nici do pni. Myślę, że tu też efekt okazał się nie najgorszy.
W trakcie formowania owoców przyszły też odpowiednie słowa do kolejnych czterech wierszy. Te miały formę wolnych i – jako rzekło się wcześniej – odwoływały się do kobiecości Matki Natury.
Koperty zrobiłam z miękkiej, dość sprężystej tektury, która została mi po wykorzystaniu kolorowych papierów w rolkach. Ta sprężystość materiału przywiodła mnie do pomysłu, by przeszyć każdą planszę na maszynie, zszyć elementy i ozdobić brzegi jednym z ręcznych ściegów hafciarskich. I znowu: co umyśliłam – to uczyniłam. Trochę namęczyłam się nad przygotowaniem papierowego tła dla moich erotyków, ponieważ postanowiłam opalić brzegi, nim umieszczę spisane słowa na naturalnej kanwie. Pokasłując i popłakując – dopięłam swego. Tło nadało wszystkiemu swojskości i ładnie kontrastowało z kanwą. Oczywiście – obrębiłam ją, by nie pruła się przy każdym otwieraniu kartek. Doszłam też do wniosku, że warto, by koperty miały zamknięcie. Z tej samej kanwy zrobiłam więc plastyczne guziki, a z nitek wyciągniętych podczas mereżkowania uplotłam warkoczyki do pętelek. Przyklejenie wszystkiego zwieńczyło trzeci komplet kartek.
Wszystko zajęło mi około półtora miesiąca. Trwałoby pewnie krócej, gdybym nie musiała zajmować się też innymi rzeczami. Niemniej jednak – poświęcałam tym kartkom niemal każdą wolną chwilę i miałam z tego wielką frajdę. Cieszyłam się, że robię coś fajnego, co przyda się też jeszcze komuś. Mając na uwadze codzienne telefony z pytaniami o postępy, natychmiast gdy skończyłam, obfotografowałam wszystko, zapakowałam i zaniosłam na pocztę. Wysłałam koleżance swoje dzieło, a po powrocie do domu zawiadomiłam ją o skończeniu, o nadaniu paczki i zdjęciach, które miała sobie obejrzeć, zanim rzeczona paczka do niej dotrze.
Szczerze mówiąc – byłam bardzo ciekawa jej opinii.
Trochę mnie zdziwił esemes o treści: „Dobra, jutro zobaczę, co tam natworzyłaś”, ale nie jestem małostkowa, a ona nie jest literatką, więc „co tam natworzyłaś” nie musiało oznaczać lekceważenia, a – zainteresowanie…
Miałam dość gorący czas, więc nie czyhałam jakoś specjalnie na wiadomość od niej, ale gdy zadzwoniła po tygodniu, nie powiem, żebym odbierała telefon z całkowitą obojętnością.
W sumie – nie wiem nawet, jak to napisać…
Spróbuję może przytoczyć jej monolog…
– No wiesz? – usłyszałam na wstępie zamiast spodziewanego: „Cześć!”. – Podpisałaś się? Po co wwaliłaś tam swoje nazwisko? Pod tymi swoimi wierszami? Chciałaś się wylansować moim kosztem? Nie wyobrażaj sobie, że ci się uda! Nie jestem głupia! Nie spodziewałam się, że zrobisz mi takie świństwo! Zaufałam ci, a ty wpieprzyłaś tam swoje nazwisko? Tak się nie robi, wiesz?
Mówiła, i mówiła, i mówiła…
Na tyle długo, że zdążyłam pozbierać szczękę z podłogi.
– Zawiodłam się na tobie! – wyskandowała zjadliwie i wreszcie zamilkła.
– Przykro mi. Ale w takim razie odeślij mi moje kartki i poszukaj kogoś, kto cię nie zawiedzie – powiedziałam w miarę spokojnie. To zbiło ją z pantałyku na tyle, że miałam szansę dodać jeszcze:
– A tak w ogóle, to czyje nazwisko chciałaś umieścić pod moimi wierszami? Swoje?
W słuchawce sapnęło, a ja się po prostu rozłączyłam.
Nie muszę chyba wspominać, że było mi bardzo przykro.
Można mi wiele zarzucić, ale na pewno nie to, że chcę się promować cudzym kosztem. Nigdy nie pomyślałabym, że podpis pod własnym tekstem można potraktować jako próbę lansowania się. Dla mnie jest on po prostu wzięciem odpowiedzialności za wykonaną pracę. I tylko tym.
Na koniec dodam, że minął miesiąc, a ja wciąż czekam na zwrot kartek…