Serwetka

Ta serwetka nie jest może arcydziełem godnym weneckich hafciarek.
Ma krzywo obrębiony szydełkiem brzeg i prawie okrągły kształt.
Co w niej takiego niezwykłego, że trafiła do kącika z rupieciami?
Ta opowieść też mogłaby zacząć się w taki sposób:
…Była sobie…
…kilkuletnia dziewczynka, która miała bardzo, bardzo kochaną Mamę. I ta Mama umiała robić przepiękne rzeczy. Dziewczynka często siadywała w fotelu i przyglądała się drobnym palcom, w których śmigała igła z kolorową nitką. Patrzyła na pochyloną głowę i myślała, że chciałaby i ona umieć wyczarowywać takie cudeńka.
Któregoś razu wypatrzyła kawałek białego płócienka i poprosiła o nie. Dostała też igłę i nitkę. Nitka była czerwona i dziewczynka długo obrębiała okrągły skrawek. Potem dostała szydełko i niewprawnie ale uparcie, wciąż gubiąc oczka – zrobiła obrąbek. Kiedy wszystko było gotowe, narysowała ogromne serce. Nie znała jeszcze żadnych ściegów, więc wyszyła jego zarys zwykłą fastrygą. Na koniec koślawymi literkami napisała: Kochanej Mamie i dedykowane słowa też przeszyła fastrygowym ściegiem.
Zwinęła serwetkę w rulonik, przewiązała zwykłą plastikową wstążeczką od kwiatów i położyła pod choinkę…
Minęło wiele lat. Robiąc porządki już jako dorosła osoba, znalazła pudełko. Wśród wielu mniejszych i większych kopert była tam też taka z napisem: Lenusia, pięć latek…
Otworzyła ją zaciekawiona. Z koperty wysunęła się ta krzywa, pierwsza w życiu samodzielnie wymyślona i wyszyta serwetka…

Lustro z tajemnicą

Czas pisania listów odszedł do lamusa. Nikt już nie zamawia pięknej papeterii z monogramem i charakterystycznym motywem w rogu. Nikt nie wkłada między karty listowego papieru płatków żonkili i liści włoskiego orzecha. Nikt nie kaligrafuje uroczego nagłówka i nie zasyła końcowych uprzejmości.
Palce nie zostają uwalane atramentem, a na lisku papieru próżno by szukać delikatnych ołówkowych linii czy okruszków chleba…

Nie spotyka się już prawie toaletek z ruchomym lustrem i szufladkami. A nawet jeśli – nikt nie przechowuje w nich korespondencji. Stare listy, wtłoczone w foliową torbę i kartonowe pudło lądują wcześniej czy później w piwnicy. Przekłada się je z miejsca na miejsce, aż wreszcie – zakurzone i wymięte – trafiają do osiedlowego kontenera…

Jak większość z tych opowiastek i tę można by zacząć słowami: …była sobie mała dziewczynka…
Tyle tylko, że dziewczynka nie była już wtedy taka mała. Z dziecka wyrosła na młodziutką kobietę. Mimo, że los nie szczędził jej przykrości, wciąż przecież dopiero wchodziła w życie. Miała swoje marzenia, plany, tęsknoty…

Tamtego dnia za oknem szalała śnieżyca. Zza białych tumanów nie było widać świata. Cudnie patrzyło się na to przez szybę, przytulając plecy do gorących kafli.
Dzwonek do drzwi był zaskoczeniem, a nieoczekiwane spotkanie ze stojącym w progu, zmokniętym listonoszem wzbudziło niepokój. Ciężar nieforemnego, owiniętego w kolorowy papier pakunku niczego nie sugerował, a obawę wzmógł jeszcze wypisany tak dobrze znanym charakterem pisma adres…

W środku znajdowało się, umocowane na niewielkiej podstawie, ruchome, prostokątne lustro. W pięknej, nieprzeładowanej detalami, drewnianej ramie. Po chwili okazało się, że podstawę można otworzyć. Wewnątrz była mała skrytka, pachnąca bukiem i lakierem. I błękitna, gładka koperta…

…Lenusiu, dziecko, nawet nie wiesz, jak mi przykro, że te Święta spędzimy oddzielnie. Z przyczyn od nas…
To nie było aż tak smutne Boże Narodzenie, jak mogłoby się wydawać…

Minęło wiele lat. W tym czasie skrzyneczka pod lustrem zdążyła zapełnić się niemal całkowicie. Kiedy się do niej zagląda – nie pachnie już ani buczyną ani lakierem, ale wśród wielu różnych kopert można tam odnaleźć również tę błękitną z listem od Taty…

Słodki koszyczek

Ten koszyczek zawsze wzbudzał zachwyt.
I piękne, drobne, wymalowane na brzegach róże. I kabłąk, wdzięcznie wyginający się ku górze. I filigranowe wypukłości, po których można było przejechać palcem i poczuć chłód porcelany. Poza tym – wyjątkowo smakowicie wyglądały w nim czekoladowe cukierki w błyszczących kolorowo papierkach.

Kojarzył się głównie z uroczystościami, bo wtedy właśnie Babunia wyjmowała go z przysadzistego kredensu z małymi szybkami i stawiała na stole, by królował między filiżankami i kryształowymi talerzykami. Mościł się na delikatnych, haftowanych pajączkach w aromatycznych obłoczkach mocnej, czarnej kawy i rumowego ponczu, którym nasączone były bardzo słodkie, drożdżowe kule…

Był taki jeden sierpniowy dzień, w którym zawsze przyjeżdżało się do Babuni i szło na cmentarz, by położyć kwiaty i zapalić świeczkę. Potem wracało się spacerkiem i myślało o tym, ile lat kończyłaby tego dnia Mama, gdyby żyła…
Wchodziło się do domu i czuło jego specyficzną woń. Zachodziło do salonu i zasiadało przy stole. Patrzyło się na krzątającą Babunię i myślało, że tak już będzie zawsze.
Nastał jednak czas, w którym tego dnia kładło się kwiaty i zapalało znicz również na mogile obok.
Potem już nie tak chętnie wracało się do pozbawionego Babcinego ciepła domu…

Ten koszyczek zawsze wzbudzał zachwyt.
Ale także smutek i ból.
Dlatego długo stał sobie za szkłem w gablotce pośród innych bibelotów, trochę przysłonięty, trochę zapomniany.
Aż pewnego wigilijnego wieczora został wyciągnięty przez małe rączki i postawiony na kuchennym stole. A potem te same łapki zabrały się do wypełniania go słodką zawartością wielkiej, papierowej torby…

Cóż… Czas zrobił swoje i dziś znowu porcelanowy koszyczek kojarzy się przede wszystkim z cudownymi chwilami, gdy cała rodzina zasiada do stołu, śmiejąc się i przekomarzając.
Zebrał wiele nowych, miłych wspomnień.
Nie wzbudza już smutku.
Co najwyżej refleksję, że pewnie przeżyje jeszcze niejedną rodzinną uroczystość i niejedną właścicielkę…

Pióro

To pióro nie jest bardzo stare. Nie jest też szczególnie piękne. Ani nawet – oryginalne.
Ale z pewnych względów jest warte więcej niż wszystkie pozostałe pióra świata…

A tę opowieść można by zacząć tak:

Była sobie dziewczynka, która bardzo kochała swoją mamę i na Dzień Matki chciała jej podarować coś najpiękniejszego na świecie.
Napisała wiersz, lecz tak bardzo wstydziła się do tego przyznać, że jej go nigdy nie dała.
Ale tak to już jest, że mamy zawsze wszystko wiedzą…
I mama dziewczynki – też wiedziała…
W ostatnich dniach maja, po krótkim pobycie w domu, dziewczynka musiała wracać do szkoły. A uczyła się wtedy w innym mieście.
Przy pożegnaniu – jak zwykle – podeszła do mamy, by jeszcze raz pocałować ją na do widzenia. I wtedy mama przytuliła ją mocno, mocno. A potem bardzo wolno uniosła rękę, sięgnęła pod pled i podała dziewczynce podłużne pudełeczko.
– To na Dzień Dziecka, córeńko… – powiedziała cicho.
Dziewczynka otworzyła pokryte granatowym aksamitem etui i wyjęła z niego pióro…
Było czarne, błyszczące i miało złotą skuwkę…
Spojrzała na mamę, a ta uśmiechnęła się i zapadła w sen.
Dziewczynka wyjechała, zabierając ze sobą prezent.
Następnego dnia przyjechał po nią Tata.
Nie musiał nic mówić.
Pogrzeb mamy odbył się pierwszego czerwca…
Pióro długo leżało w szufladzie. Nieużywane… Wyjmowane, oglądane i ukradkiem głaskane…

Dziewczynka jest dziś dorosła.
Ilekroć sięgnie po sfatygowane już nieco pióro, tylekroć zalewa ją fala ciepła.
Uwielbia pochylać się nad kajetem i nizać swoje drobne literki…
I, podobno, gdy bierze to pióro do ręki, zawsze się przy tym uśmiecha…