Część druga.
Najczęściej bawi się sama. Nie przepada za towarzystwem swoich kuzynów.
Nie o to chodzi, że są niemili. Raczej… trudno jej się z nimi rozmawia. O książkach nie lubią, o muzyce też nie bardzo. Zazwyczaj trenują na sobie ciosy karate podpatrzone na filmach. Ale tylko takie najprostsze.
Kiedyś powiedziała im, że robią to tylko na niby, to się obrazili. A potem chcieli, żeby zrobiła coś naprawdę, jak jest taka mądra. To im pokazała szpagat turecki i kilka figur ze swojego programu gimnastycznego.
Nie chciała ich zawstydzać ani się przechwalać. Myślała, że oni wiedzą, że ona trenuje gimnastykę artystyczną.
Nie wiedzieli i niefajnie wyszło.
*
A potem całkiem się u Berty odmieniło.
Nikt się nie spodziewał, że miłość młodzieńcza jakiś dalszy ciąg będzie miała. Pogrzebali go już przecież wszyscy. Za wyjątkiem samej Berty może. Nikomu przez myśl nie przeszło, by po tych zawieruchach rzetelność informacji potwierdzać.
Raz, że nie bardzo było jak się do tamtego zatrzaśniętego świata dostukiwać. Dwa – ocalenie to cudem wszyscy nazywali.
Bo jak inaczej takie szczęście nazwać, że w tamtym lesie nawet dobrze nie sprawdzili, czy pierwszy mąż Berty naprawdę nie żyje. I kiedy w stercie wśród innych ciał do pochowania leżał – ocknął się i wyczołgał. W gąszczu go dopiero jacyś dobrzy ludzie znaleźli i chociaż nie rozumieli, co mówił, ukryli i pielęgnowali, póki nie wydobrzał i do domu nie odjechał.
Z familią się pogodził i Berty od początku szukał, ale dopiero po latach odnaleźć mu się ją udało…
*
Uznała, że to cud. Że Bóg podarował jej jeszcze raz to, co dawno temu odebrał.
I kochali tę istotkę, jak nikogo na świecie. I rozpieszczali tą miłością. I psuli.
Patrzyła na to cudo i nie mogła uwierzyć, że jest takie piękne, takie kochane…
Mogli godzinami siedzieć w salonie i wsłuchiwać się w jej radosne szczebiotanie. Posłali ją do szkoły i nauczyciele nadziwić się nie mogli jej talentowi.
Czegóż więcej potrzeba było jej – kobiecie – niż ukochanego mężczyzny u boku… jej – matce – niż mądrego i dobrego dziecka…
*
Z tymi kuzynami to w ogóle ciężka sprawa. Nietypowa.
Bo ona, mimo, że jest od nich młodsza, jest ich ciocią.
Na początku próbowali jej dokuczać i przezywać „ciotką”, ale wtedy babcia Berta powiedziała, że każdej cioci trzeba we wszystkim słuchać. Więc przestali.
Przecież to nie jej wina, że mamusia urodziła się później niż dzieci ciotki Elki.
*
Dużo wody upłynęło, nim na ślad Berty trafił, a jeszcze więcej, nim mógł ją do siebie zabrać. Rodzina przez to, że się Berty mąż z nieodpowiedniego kraju wywodził, niczego przyjemnego nie zaznała.
Ale nikt się nie skarżył. Właściwie to dopiero wtedy odetchnęli, a mama powiedziała do papy, że im Bóg choć część winy tym Berty szczęściem odkupić pozwolił.
Wiadomość o dziecku, co miało przyjść na świat, przyjęli z radością przemieszaną z lękiem. Nie najmłodsza Berta już wtedy była i martwili się, żeby się to na kondycji przyszłej matki i spodziewanego maleństwa nie odbiło.
Ale się wszystko dobrze skończyło i choć wieści przychodziły nieczęsto – wiedzieli, że obie są całe i zdrowe…
*
Nie pokochały się. A właściwie Elżbieta nie pokochała tej swojej siostry. Zobaczyła tę nienawiść w oczach starszej córki, gdy tylko we troje przekroczyli próg domu. Przeraziła się. Nie myślała, że ktokolwiek zdolny jest do takiej zapiekłości.
– Nas nigdy nie kochałaś. – powiedziała jej na pożegnanie Elżbieta. Twardo i okrutnie.
Nie zaprzeczyła. A może Elżbieta właśnie na to zaprzeczenie czekała. Nie zaprzeczyła jednak…
*
Przeważnie więc bawi się sama. Nie przeszkadza jej to. Siedzi sobie na swoich kamieniach i czyta. To bardzo przyjemne zajęcie.
Nie rozumie, jak ktoś może żyć bez czytania.
Któregoś razu ciotka Elka zabrała jej książkę i powiedziała, że zamiast bez sensu psuć oczy, powinna zrobić coś pożytecznego. I kazała jej wypleć kawałek ogródka. To wypełła. Ciotka Elka myślała chyba, że ona nie wie, co to jest zielsko, bo stała nad nią jak kat nad grzeszną duszą. Wypełła dwie długie grządki i nie wyrwała ani jednej sadzonki.
Myślała, że ciotka się ucieszy, ale ona się pogniewała.
Nie mogła zrozumieć, czemu, więc poprosiła babcię Bertę, żeby sprawdziła, czy jednak się nie pomyliła i nie wyrwała czegoś pożytecznego. Babcia przebrała chwasty i orzekła, że nie, więc dalej nie rozumie, o co ciotce chodziło.
*
Kiedy tę swoją wnuczkę pierwszy raz dziadkowie zobaczyli, małe to było i zupełnie do siostry niepodobne. Radość i szczęście aż się z Oli-Oleńki wylewały. I z rodziców.
Mamę nawet coś w sercu ścisnęło, a i papa nietęgą minę na początku miał…
Ale dziecko pokochali od razu.
Wobec męża Berty też się jak należy znaleźli.
Długa to była rozmowa i dziwna, bo wszyscy najwięcej o własnych winach mówili, przepraszając się nawzajem i o wybaczenie prosząc.
I ciężka bardzo – niełatwo przecież dumnym ludziom do własnych błędów się przyznawać było…
*
Pielęgnowały go, jak mogły. Nie odchodziły od jego łóżka.
Berta przyciskała do ust jego pokłute, przeźroczyste ręce, głaskała po błękitnych policzkach. Błagała i klękała. Groziła i przeklinała.
Na nic. Na nic…
*
Czasami sobie rysuje. Nie umie rysować tak pięknie, jak na przykład tatuś. I pewnie już się nie nauczy, bo do takich rzeczy trzeba mieć talent. Ona – widać – takiego talentu nie ma. Ale to nie szkodzi. I tak rysowanie sprawia jej frajdę. Nawet, kiedy ciotka i wujek nazywają te jej rysunki bohomazami.
Raz nawet usłyszała niechcący, jak wujek mówił, że ona jest nienormalna. I jej obrazki też są nienormalne. Do babci krzyczał i ciotka Elka też wtedy powiedziała, że trzeba mieć nie po kolei w głowie, żeby coś takiego wymyślać i że to trzeba leczyć, a nie chwalić.
Nie rozumie, co złego jest w rysowaniu muzyki. Bo oni mówili o obrazku, który narysowała po powrocie z kościoła.
Pan organista strasznie fałszował, grając Ave Maria i ona to narysowała. I jeszcze głos pani, która przepięknie śpiewała. To wyglądało, jakby ze sobą walczyli. Było trochę śmieszne, a trochę smutne. Bo to bardzo piękna pieśń i szkoda, że pan organista ją popsuł.
*
Potem znowu wszystko się odwróciło.
Żałowali, że tak niedługo to szczęście Berty trwało, chociaż się po powrocie nigdy nie poskarżyła. W wielkim mieście zamieszkała, żeby Ola się kształcić mogła. A papę i mamę i wszystkich radość rozpierała, że się dziecku wiedzie.
I że w Bercie dobra zmiana zaszła.
Oprócz smutku po stracie, miała w sobie jakąś pewność. Jakby się w końcu z życiem pogodziła…
I nawet w ten spokój uwierzyli wreszcie…
*
Nie chciała tam żyć bez niego. Podjęła decyzję o powrocie.
Kupiły małe mieszkanko.
Dobrze im było we dwie. W tym cichym smutku. Ich własnym. Rozumiały się prawie bez słów. Nie musiały ze sobą rozmawiać i wcale wiele nie rozmawiały. O studiach. O muzyce. O planach.
To były ich drobne radości w tej rozpaczy, o której nie potrafiły mówić. Nigdy.
Może nie musiały…
*
Trochę jest jej przykro, gdy tak jej dokuczają, ale babcia mówi, żeby się nie przejmować, bo oni nie znają się na prawdziwej sztuce.
I jest jej odrobinkę lżej, chociaż rozumie, że babcia mówi tak, żeby ją pocieszyć.
Na początku w ogóle trudno jej było. Teraz już przywykła, że tutaj wszyscy są dla siebie tacy niemili.
Nigdy nie mówią normalnie tylko krzyczą. I nie podoba jej się, że o tatusiu mówią „ojciec”, o mamusi „matka”, a babcię nazywają „babką”. Szczególnie wujek Heniek i ciotka Elka. Przecież babcia Berta nie jest ich babcią tylko mamą.
Do niej też zwracają się bardzo niegrzecznie. Wujek Heniek nazywa ją „hrabinią”, a ciotka Elka „te”.
Mają też taki specjalny ton, który wyraża lekceważenie. A przecież nikogo nie powinno się lekceważyć tylko dlatego, że jest jeszcze mały.
*
Nieczęsto się widywali, bo lata nie sprzyjały i okazji zbyt wielu nie było.
Przeważnie podczas tych spotkań radość mieszała się ze smutkiem, bo Bóg nie tylko dawał, ale i zabierał.
Kiedy na papę czas przyszedł, wszystkie przybyły, bo dla każdej z nich był podporą. Bo każdą z nich kochał, choć tak mało im o tym mówił. Ale one wiedziały.
Nawet ta najmłodsza, co dopiero wchodziła w życie.
Stały wtedy w kręgu i żegnały go cicho. Każda po swojemu.
Mama nuciła ulubioną piosenkę.
Jaga wciąż poprawiała coś przy mundurze.
Olga zakryła jego dłoń swoją dłonią.
Berta cichutko „papoczka, papoczka” szeptała.
Elżbieta skuliła ramiona i oparła ręce o brzeg.
Oleńka wygrywała w powietrzu niewidzialną melodię.
Każda – bez łez…
*
Z tego pierwszego wielkiego koncertu nie pamiętała prawie nic. Tylko kolistą smugę światła spowijającą ogromny fortepian i siedzącą przy nim wiotką figurkę. Potem odpłynęła i wydało jej się, że są tu we dwoje i trzymają się za ręce. Obudziła ją burza oklasków i spocone, szorstkie palce Elżbiety splecione z jej palcami.
Przez chwilę siedziały tak, spłoszone, jakby nie wiedząc, co robić z tą nagłą, spóźnioną bliskością. Nie popatrzyły na siebie, tylko z ociąganiem rozplotły ręce i przyłączyły się do oklasków…
*
Ale najdziwniejsze, co tu zobaczyła, to zaglądanie do walizek i branie sobie cudzych rzeczy bez pytania.
Parę dni po odjeździe tatusia ciotka Elka otworzyła jej walizkę i wszystko z niej powyjmowała. Naśmiewała się z jej ubrań, a najbardziej z bielizny. Nie wie, czemu tak bardzo rozzłościły ją jej majteczki i koszulki. Wymachując nimi, powiedziała, że to przechodzi wszelkie pojęcie, żeby kupować dzieciakowi takie ciuchy, a wujek Heniek dodał, że rośnie im „mała…” i użył bardzo brzydkiego słowa. Za takie słowa myto kiedyś dzieciom usta mydłem, żeby nigdy więcej ich nie powtarzały. Czasami, gdy słucha wujka Heńka, myśli sobie, że jego mamusia nigdy mu chyba tych ust nie myła…
Nie rozumie, co tak zdenerwowało ciotkę Elkę. Przecież to były zwykłe majteczki.
Potem przyszła babcia Berta i kazała ciotce wszystko pozbierać i zapakować do walizki.
Nie wie, o czym później rozmawiały, bo babcia wysłała ją do ogródka po koperek.
*
Nie wiadomo kiedy Ola-Oleńka największą pociechą się stała.
I tą nicią niewidzialną, co ich serca znowu związała.
Kiedy przyjeżdżała z Bertą, mogły godzinami słuchać, jak gra. Patrzyły na jej palce i odchyloną głowę. Na ramiona kulące się i prostujące.
I było w tej muzyce coś takiego, co przywoływało dawno zapomniane twarze, ciepłe uśmiechy, dobre chwile. Choć niewiele ich było w porównaniu do złych. Ale – wiele. Może więcej niż u innych…
*
Nie. To zdecydowanie nie był mężczyzna o jakim marzyła. Zbyt zaborczy. Manipulował tą jej łaknącą męskiej opieki kruszynką.
Wtedy znowu ogarnął ją strach. Nie wiedziała, co robić. Bała się, by jej słowa – trzeźwe, okrutne – nie obróciły się przeciw nim obu…
Gryzła się i marniała. Każdego samotnie spędzanego wieczoru walczyła z lękiem. A kiedy słyszała zgrzyt klucza, napinała się jeszcze bardziej i czekała na nieuniknione.
Doczekała się.
Ale inaczej.
– Nie martw się. Tam nic nie było i nigdy nie będzie. Słyszysz, mamuś? Nigdy. To tylko przyjaciel…
– Nie jest przyjacielem… – odważyła się powiedzieć wtedy.
– Więc – znajomy.
Więcej o tym nie rozmawiały.
A jednak odetchnęła, gdy zniknął z ich życia…
*
A następnego dnia zobaczyła na szyi ciotki apaszkę mamusi.
Babcia też poznała tę apaszkę.
Po kilku dniach znalazła ją, ładnie złożoną, na swojej poduszce. Co z tego, skoro została wyprana. Wzięła ją przecież z domu tylko dlatego, że pachniała mamusią…
Tak naprawdę, dopiero wtedy znielubiła ciotkę Elkę i przestała się starać ją polubić. Bo wcześniej to się jednak starała.
*
Kiedy Ola edukację zakończyła i życie na własny rachunek zaczęła – niełatwo Bercie było. Przywyknąć nie mogła, że córka stała się kobietą i wciąż widziała w niej tę kruszynkę nieporadną, zdaną na ich opiekę i troskę.
Przypatrywała się Oli uważnie i, choć szczęście od dziewczyny biło, przeczuwała Berta, że niejedną ofiarą okupione…
*
Nigdy wcześniej nie rozstawały się na tak długo. Cieszył ją ten sukces. Takie wyróżnienie. Ale nie mogła się doczekać jej powrotu. Pocztówki przychodziły regularnie, ale co można napisać na takim kartoniku…
Patrzyła na kolorowe obrazki i na niektórych łowiła migawki szczęśliwego czasu. Wtedy robiło się jej jeszcze smutniej…
*
Kiedy zza lasu słychać gwizd kolejki, babcia woła ją na kolację. Składa wtedy swój chodniczek i przebiega przez drogę. I chociaż wie, że prawie nigdy nic tamtędy nie przejeżdża, zawsze się na wszelki wypadek rozgląda. Wie też, że nie powinno się przebiegać przez jezdnię, ale często o tym zapomina.
Za to nigdy nie zapomina o umyciu rąk przed jedzeniem. Potem siadają z babcią przy stole i jeśli tylko nikogo jeszcze nie ma – bawią się w savoir vivre.
– Czy mogłabyś podać mi sól? – pyta na przykład babcia.
– Proszę uprzejmie. – odpowiada wtedy ona i podaje babci sól, która tak naprawdę stoi zupełnie blisko.
To fajna zabawa. Czasami bawią się w nią też po rosyjsku, albo po francusku.
*
Wszystkie dumne z Oli były, tylko martwiły się trochę, czy jej ktoś w tym wielkim świecie – takiej ufnej – nie skrzywdzi.
Różni się wokół dziecka naiwnego kręcili, a ona na każdego serce otwarte miała. Za dobra była na ten świat, za serdeczna.
Ale, że jakoś Bóg ją chronił – myślały sobie, że może za te Berty krzywdy, dziecku niewinnemu wynagrodzi…
*
Pojawił się ktoś nowy.
Był przystojny. Nie mogła zaprzeczyć. I biło od niego jakieś ciepło. Kiedy się uśmiechał i patrzył na tę jej perełkę.
Mimo to, długi czas zastanawiała się, czy to ona popełniła jakiś błąd. Nie mogła zrozumieć, co takiego zobaczyła jej córka w tym mężczyźnie. Przecież mógł być jej ojcem!
Obawiała się, że ją zniewoli, zamknie w czterech ścianach, zapędzi do życia, któremu nie sprosta.
Pomyliła się.
A patrząc na rozpromienioną Olę, zrozumiała, że on kocha ją miłością dojrzałą. Pragnie, by to ona była szczęśliwa…
*
Po kolacji może sobie robić co chce, byle przy zgaszonym świetle. Jeśli na dworze jest jeszcze widno, wychodzi i siada z książką na ławeczce. Czasami czyta. A czasami po prostu myśli o różnych rzeczach. Ale przeważnie stara się czytać, bo myślenie zawsze kończy się tak samo. Przypomina sobie różne sprawy, o których chciałaby zapomnieć. Wie, że tak naprawdę nie da się tego zrobić, ale wciąż próbuje…
Czasem wynosi kredki i szkicownik, który dostała od tatusia i rysuje kwiaty. Bardzo lubi rysować kwiaty. I różne dźwięki. Na przykład gwizdanie kosa, albo tirlikanie skowronka.
*
Kiedy Ola narzeczonego swojego przywiozła przedstawić, uprzejmie go przywitały. Przykrości dziecku nie chciały robić, więc nic nie mówiły, ale nie bardzo im się na początku odpowiednim wydał.
Niemłody był. Postawny, przystojny, kulturalny – zgoda. Ale – lata swoje miał. Przy tym kwiatuszku na ojca bardziej niż na narzeczonego wyglądał.
A przecież wystarczyło, że się odezwał i zrozumiały, co w nim ich Ola-Oleńka zobaczyła.
Dobry był. Zwyczajnie – dobry. Szacunek do innych miał.
I kochał. Tę ich Olę-Oleńkę. Ze wszystkim. Ze starą babką, ciotkami dziwaczkami i siostrą skaleczoną.
Więc jak mogły takiego wyboru nie uszanować…
*
Zaczarowała ją. Od pierwszego spojrzenia, rzutu oka. Dotykała tego kruchego ciałka i pierwszy raz pomyślała: wnuczka.
I zapragnęła, tak bardzo zapragnęła zamieszkać z nimi, by móc patrzeć, jak ten kwiatuszek rozkwita…
*
Gorzej, kiedy zamarudzą z kolacją i na podwórku jest już ciemno. Nie ma zakazu wychodzenia, ale wszystkie myśli, które stara się przeganiać przez cały dzień, napływają jej do głowy. Chyba lubią ciemność.
Więc przeważnie przebiera się w piżamę i idzie za kotarę.
To też jest dziwne – że nie można się umyć. To znaczy – można – buzię i ręce. A przecież jest tu i prysznic i wanna.
Nie wolno jej też oglądać dobranocki. Bo telewizor mogą włączać tylko wujek albo ciotka. A przeważnie ich nie ma. A jeśli nawet są – wujek i tak przełącza na inny kanał. I nawet kiedy na drugim programie jest zły odbiór, o bajce można zapomnieć. Prędzej wujek wyłączy telewizor niż da ją obejrzeć. Na początku dwa razy poszła, ale teraz nawet nie zagląda do pokoju z telewizorem. Po co.
*
Kiedy się Elusi wnuki rodziły – cieszyli się wszyscy. Że zdrowe. Że mądre. Że udane.
Potem Ola córkę urodziła.
Berta jak w amoku żyła.
A potem się nieszczęście straszne u Elusi stało…
*
Elżbieta…
„Jestem jej to winna.” – pomyślała, a serce ściął lód.
Kiedy zobaczyła kotarę, nie przeczuła, że to od tej pory będzie jej kąt. Nawet w najgorszych chwilach nie pomyślała, że zazna czegoś takiego.
Popatrzyła wtedy na Elżbietę, a ta zwiesiła ramiona i odwróciła twarz do okna.
Została…
*
Gdy bardzo jej duszno – wymyka się na podwórko. Zabiera chodniczek, rozkłada go na mokrej trawie, kładzie się i patrzy sobie w niebo. Niebo tu jest bardzo piękne. Więc patrzy i zastanawia się, która gwiazdka najjaśniej mruga. Z daleka słychać rechotanie żab. Na początku nie lubiła tych odgłosów, ale kiedy zamknęła oczy i dobrze się wsłuchała, odnalazła w nich nawet melodię…
Czasami zabiera ze sobą krzemienie, które dawno temu dostała od brata i próbuje krzesać ogień. Tylko tak na niby, bez hubki. Lubi patrzeć na białe iskry. Szkoda, że podczas tej zabawy pojawia się taki niemiły siarkowy zapach. To dlatego rzadko używa krzemieni wieczorem. Ręce jej potem brzydko pachną, a jest kłopot z ich umyciem. A w dzień słabo widać iskierki, więc co ta za przyjemność…
Babcia Berta gniewa się za to wymykanie. Bo czasem zdarza jej się na tym chodniczku zasnąć.
*
Dobrze, że papa tej tragedii nie doczekał. Przed mamą na początku ukrywali wszystko. I byłaby się może nie dowiedziała, gdyby się mąż Elusi nie wygadał. A kiedy upadła na podłogę, myśleli, że już z tego nie wyjdzie. Zawał miała i sam doktor się dziwił, że w takim wieku chorobę przemogła.
Długo nie mogli mężowi Elusi darować, że taki bezwzględny wobec staruszeczki się okazał.
Pogniewali się na niego, bo zamiast ich wszystkich przeprosić, jeszcze do szpitala poszedł, ale go do mamy nie wpuścili, bo bardzo na siostry nakrzyczał…
*
Ten dom to był obraz nędzy i rozpaczy. Ruina. Rozglądała się wokół i nie poznawała tego miejsca.
Zawilgocone ściany, po których pełzły liszaje zacieków. Szpary między deskami, przez które wdzierał się wiatr i śnieg. Zmurszałe i uginające się niebezpiecznie przy każdym kroku podłogi…
I ta góra zwęglona, ziejąca spalenizną i butwą…
Ze ścian zniknęły zdjęcia. I to był jedyny widomy znak tej tragedii…
*
Przeważnie leży w ciemności i mocno zaciska oczy. Czasami przyciska jeszcze powieki palcami i czeka, aż pojawią się tęczowe kręgi. Te kręgi wirują wokół własnych osi tak szybko, że stają się kulami. A potem dzielą się w nieskończoność na coraz mniejsze koła i każde z nich jest inne. Próbuje je liczyć i wtedy najczęściej zasypia.
Chociaż – nie zawsze. Wtedy ma jeszcze inny sposób na odpędzenie smutnych myśli. Wyobraża sobie wielkie, drewniane drzwi. Widziała kiedyś takie w jednym kościele, co się pięknie nazywał: Matki Boskiej Kwietnej. Były naprawdę ogromne.
Wyobraża sobie, jak się zamykają, a potem słyszy opadającą sztabę. Ona stoi sobie w środku, a na zewnątrz harcują świtezianki z przydymionego szkła. Uderzają o drzwi i nie mogą się przebić. Uderzenia są coraz częstsze i silniejsze, aż w końcu zlewają się w jeden szum. Ona wsłuchuje się w ten szum i zasypia.
*
Berta, żeby im pomóc, mieszkanie swoje sprzedała i do nich się wprowadziła, choć nie musiała. Serce jej się w całkiem inną stronę rwało, ale nie mogła przecież Elusi samej w takim nieszczęściu zostawić.
Nie skarżyła się, choć domyślali się, że lekko jej tam nie jest, bo z zięciem wspólnego języka nigdy nie umiała znaleźć…
Jakby jednej tragedii mało było, zaraz nowym okropieństwem los Bertę obdarował. Modlili się wszyscy za pomyślność i o cud prosili, ale chyba pula ich dobrodziejstw nie odnowiła się jeszcze, bo wieści – jedna gorsza od drugiej – docierały do nich.
Mama się chyba najbardziej gryzła,choć po niej tego widać nie było. W dniu swoich urodzin, próżno na Olę czekała. Zasnęła w swoim fotelu i już z niego nie wstała…
*
Na wieść o chorobie tej swojej perełki była gotowa rzucić wszystko. Tak bardzo pragnęła być obok. Modliła się, by cały ból Oli mógł spaść na nią. Ile by dała, gdyby ktoś pozwolił jej się zamienić i leżeć tam zamiast jej maleństwa.
Już nawet się spakowała.
– Choć raz zachowaj się jak matka. Moja matka.
Tak powiedziała Elżbieta. To jedno zdanie sprawiło, że nie wyjechała…
*
Zazwyczaj przebudza się jeszcze w nocy. Przeważnie, gdy babcia kładzie się spać. Babcia chodzi spać ostatnia i wstaje pierwsza. Nigdy jeszcze nie udało jej się obudzić przed babcią. Raz nawet chciała nie spać całą noc i może by jej się udało, ale nie wytrzymała i na chwilę, dosłownie na chwileczkę, zamknęła oczy. Kiedy je otworzyła, miejsce obok było puste.
*
Jak z Bogiem się rozmówić Berta próbowała, że jej chce kolejną najdroższą osobę odebrać, tylko ona wiedziała. Niewiele można było wobec takiego losu okrucieństwa zrobić. Perfidniejsza ta próba chyba jeszcze była niż ich tułaczki wszystkie razem wzięte, bo sensu w niej nijakiego dopatrzeć się nie mogli…
*
Tak bardzo chciała pamiętać tę swoją kruszynkę roześmianą, szczęśliwą. Bez tego przerażenia, z jakim patrzyła na swoją małą córeczkę.
Gdyby szepnęła choć słówko!
Rzuciłaby wszystko.
Ale ona trzymała tylko w przeźroczystych rączkach jej rękę i uśmiechała się oczyma swego ojca.
Kilka razy próbowała zapytać, ale Ola zawsze kręciła głową i ściskała jej palce.
Zupełnie jak ojciec…
*
Teraz już nie próbuje.
Jeśli wybije się czasem ze snu, leży cichutko i nie zamyka oczu. To jej ostatni sposób na przywołanie snu. Stara się nie mrugać, aż do oczu zaczynają napływać piekące łzy. Wtedy na ułamek sekundy opuszcza powieki, unosi je szybciutko i znowu wpatruje się w ciemność. Za którymś razem powieki nie dają się już podnieść i zasypia.
*
A potem wieści najstraszniejsze przyszły.
Nikt nie śmiał pytać, czemu Berta swojej decyzji nie zmieniła i u starszej córki pozostała, choć się domyślali wszyscy, że najgorsza to decyzja w jej życiu być musiała. I najtrudniejsza. Ręki Oli-Oleńki też się w tym dopatrywali, bo zawsze dziecko to o innych bardziej myślało niż o sobie. Nawet w tych ostatnich godzinach…
*
Leżała taka spokojna. Nienaturalnie spokojna. Jej suknia w kolorze écru odbijała się od ciemnego wnętrza. A jej loczki pierwszy raz były zupełnie nieruchome…
*
Dziś jakoś żaden ze sposobów nie chce zadziałać.
Leży na brzuchu i oddechem próbuje poruszyć ciężką kotarę. Obok posapuje przez nos babcia Berta…
Stara się nie wiercić, chociaż to trudne.
Potem próbuje ułożyć zaklęcie, które przywołałoby sen. Ale on nie chce przyjść.
Może to dlatego, że jutro przyjeżdża tatuś i wreszcie pojadą do domu.
Koniec.