dżinsowy smutek pachniał
deszczem
smakował słony poranek
ustami
chwytał powietrze stary dąb
marszczył liście pozdrawiał
dom zza wzgórza wyniosły
lipy oszałamiający zapach
przeniknął owoc niezakazany
śmiechem napełnił kosze
wikliną
onegdaj wyścielone plotły
bajki
w ogrodzie mojej Matki
Kategoria: wiersze – ogród mojej Matki
Wiersze – wspomnienia dziewczynki, która zbyt krótko miała Mamę…
sen
na żółtobocznej części smutku
nie mają hamulców samochody
pani myśliwa strzela byka ofiarnego
zasłoną milczenia noce spowite
a sowy nie kłapią srebrnymi dziobami
chłopiec na glinianych nogach
żuje jabłko niezgody
pośrodku sinodolnej osi obojętności
myśli nie chcą nieść daleko
człowiek nie robi słodkich oczu
palec boży punkt zero wytyka
a sójkom wyrastają skrzydła u ramion
dziecko w czepku urodzone
nie je śniadania na trawie
na białobrzeżnej stronie szczęścia
zwrotnice klikają bezboleśnie
pan wajchowy nie brudzi rączek
mlekiem i miodem dni płyną
a słowiki mają złote środki
dziewczyna w miętowych sandałkach
chrupie niebieskie migdały
lutowa notatka
bo w lutym się niebo ściągnęło granatem
rozsoplił się błękit kaskadami sztyc
lód ukuł tysiące witraży i katedr
ustroił horyzont naręczami skrzyc
bo w lutym się ziemia rozstąpiła chmurom
wezbrały siarczyście labirynty rzek
deszcz złożył daninę misternym ażurom
zamilkły szuwary strumień wstrzymał bieg
bo w lutym się słońce skropliło w oddechach
zawisło pomiędzy szkieletami drzew
wiatr nocą grzechotał w kominach i strzechach
podwórka zaklęły w szklane kule śpiew
bo w lutym się księżyc wymigotał mżyście
umościł gwiazdami w aksamicie dróg
mróz zebrał wieczory w girlandy i kiście
wygwizdał gościńce mozaikami fug
***
w tafli
stygnącego srebra
grymas stóp
nawet
czas odchodzi
w zapomnienie
***
bladoróżowy czwartek
pachnie pianką marshmallow
z anyżkowego obłoczka
kłębki śniadaniowej przerwy
krążą gdzie popadnie
przysychają zdecydowanie
zbyt rzadkie chwile
spokoju nie ma już od piątku
zimowa zadumka
wiatr za oknem sobie hula
a w kominku ogień płonie
stopy pledem mi otulasz
takie mam zziębnięte dłonie
łyk herbaty krztynka wódki
kropla szczęścia świat rozczula
na minutkę
nikną smutki
na minutkę
mróz za oknem sobie trzaska
a w kominku ogień skwierczy
po policzku mnie pogłaskaj
takie mam zziębnięte serce
łyk herbaty lampka wina
z twarzy spada mroku maska
na godzinę
smutki giną
na godzinę
śnieg za oknem sobie pada
a w kominku ogień huczy
po cichutku przy mnie siadasz
taką mam zziębniętą duszę
łyk herbaty krztynka wódki
tęskność nagle świat owłada
na czas krótki
gasną smutki
na czas krótki
dziś
mimo białych źdźbeł
zagruntowanych
przetacza się beczka
zgiełku godzina nadchodzi
wieczór
na spłachetkach trawnika
wydreptuje tęsknice
diamentowo
skrzypią w kopcach
a
stary fotel pachnie
rozmową co nie wybrzmi
po wytartym oparciu
przemyka woń perfum
kurz osiadł na gałkach
wydeptana wokół ścieżka
krążę nie siadam
wczoraj
ukołysał mnie pejzaż jesienny
złotych lamp i rdzawych dachów
starych rynien aromat korzenny
dyszli skrzyp o smaku bacha
herbacianych chmur zwabił naręcze
cichy śmiech nad ciepło bruku
drabiniastych kół szorstkie obręcze
echa bram i cienie łuków
***
skrzypią drzwiczki
nocne widma
wychodzą z rozeschniętego zegara
rozsiewają zapach gongów
przysiadają tu i ówdzie
sięgają po cienie filiżanek
z wdzięcznie odgiętym paluszkiem
sączą wystygłe
wspomnienia