Z piątku na niedzielę. Jasminum.

…do pokoju wchodzi stary człowiek z długimi wąsami, w starym kapeluszu.
BOHATER
Wujek!
WUJEK
Byłem z pielgrzymką w klasztorze… Zajrzałem po drodze do ciebie: „wstąpił do piekieł, po drodze mu było”. A co u ciebie, Stasiu?
BOHATER
Nic, nic, wujku. Kopę lat. Nie widzieliśmy się dwadzieścia pięć lat, wujku.
[bohater siada na łóżku, wciąga skarpetki]
Pewnie wujka nogi bolą. Przecież to sto kilometrów. Niechże wujek siada. Jak to dobrze, że wujek mnie odwiedził. Zaraz wujkowi wodę do nóg przygotuję i wodę na herbatę przegotuję! Niech się wujek położy! Wie wujek, niech wujek sobie wymoczy nogi.
[Bohater wyciąga spod łóżka miednicę, nalewa wodę. Nalewa prawdziwą wodę do prawdziwej miednicy z prawdziwego dzbanka.]
BOHATER
Niechże wuj, proszę wuja… Zaraz wujkowi…
[Bohater uradowany krząta się żywo koło Wujka.]
BOHATER
Wujek… wujka… wujkowi… wujka… wujkiem… O! wujku… w wujku.
WUJEK
Poczciwy chłopiec. Dziękuję ci, dziecko, za te owacje.
[Wuj zdejmuje kamasze i skarpetki. Moczy nogi w miednicy.]
WUJEK
A co u ciebie, Władziu?
BOHATER
Widzi wujek, miałem do wujka napisać, ale Zosia mówiła, że wujek chory, więc myślałem, że wujek umarł.
[kładzie ręce na ramiona Wujka]
Strasznie się cieszę, że wujka widzę. Nie ma wujek pojęcia. Co u wujka?
WUJEK
Jakoś się tę taczkę żywota pcha. Masz się z czego cieszyć!
BOHATER
Wujek jest prawdziwy! I kapelusz prawdziwy.
[zdejmuje Wujkowi kapelusz]
I wąsy prawdziwe, i nogi prawdziwe, i spodnie prawdziwe, i serce prawdziwe, i uczucia, i myśli prawdziwe. Cały prawdziwy wujek. Nawet kamaszki u wujka są prawdziwe, i guziki, i słowa. Prawdziwe słowa!

To jedna z najbardziej znaczących scen z Kartoteki Tadeusza Różewicza…

Jasminum…
Dar Boga…

Każde wybitne dzieło posiada szereg odniesień, które wiodą często do nieoczekiwanych miejsc…
By napisać ciąg dalszy, musiałam znaleźć odpowiednie słowo…
Odbóstwienie.
Gdy rzeczywistość przepuszczona zostaje przez cudowność rzeczy błahych. Jakby widziana oczyma świętego Franciszka z Asyżu… Pełna pogodnej pokory i afirmacji zastanego porządku…
Jasminum to świat przyziemnych, ludzkich spraw, w które sacrum wkracza w sposób bliski i zwyczajny, a jednocześnie – nieuchronny…

A wziąwszy prześcieradło nim się przepasał. Potem nalał wody do miednicy. I zaczął umywać uczniom nogi i ocierać prześcieradłem, którym był przepasany. Podszedł więc do Szymona Piotra, a on rzekł do Niego: „Panie, Ty chcesz mi umyć nogi?” Jezus mu odpowiedział: „Tego, co Ja czynię, ty teraz nie rozumiesz, ale później będziesz to wiedział”. Rzekł do Niego Piotr: „Nie, nigdy mi nie będziesz nóg umywał”. Odpowiedział mu Jezus: „Jeśli cię nie umyję, nie będziesz miał udziału ze Mną.”(J.13 4-8)

Z piątku na niedzielę. Ona.

Composition Kandinski

Composition – W. Kandinski

Księżyc wśród białych chmurek, którymi wiatr miota
Światła zmienne, płochliwe wywołując tony;
Oceanu nęcąca, mistyczna ciemnota;
Zorza, co wzrok olśniewa o południu złota;
Nieokreślny blask gwiazdy w wodzie odstrzelonej…

Nie o wszystkim trzeba pisać z ironią, złośliwością, irytacją…
Obcując z niektórymi dziełami, nabiera się łagodności…
Rozbrajają…

Ona jest przypowieścią o samotności, podaną w tak naturalny, wolny od manipulacji i nachalnego kaznodziejstwa sposób, że trudno się nie uśmiechać na samo wspomnienie filmu.
To futurystyczna wersja baśni o miłości nieśmiałego i wrażliwego mężczyzny do wymarzonej, wyidealizowanej Niej.

Wreszcie – podeszła do mnie. Blisko. Strasznie blisko.
(Słuchałem…) Szła woń słodka od włosów kasztanu;
Za rękę mnie ujęła… (zawrót!… pada wszystko!…)
I rzekła wolno: „Chciałam–coś–powiedzieć–panu…”

Z: Kazimierzem Przerwą-Tetmajerem i Julianem Tuwimem.

Z piątku na niedzielę. Tytus Andronikus.

Jak zdobywca i jak pirat zamiast żagla cię rozpostrę,
Rabandami cię przywiążę do drewnianej, twardej rei,
W nagie ciało ci się weżrą okrętowe liny ostre,
Uszy twoje przedziurawi świst odmętu i zawiei.

Zemsta.
Kluczowe słowo. Mechanizm działań. Rozrusznik wielopokoleniowych tragedii.
Deliberowanie o uwarunkowaniach psychicznych jednostki i uzusie konkretnej społeczności w zasadzie mija się z celem, choć – niewątpliwie – to drugie wynika z tego pierwszego…
Wciąż istnieją miejsca, gdzie zemsta jest priorytetem, a niedokonanie jej – hańbą całej rodziny.
Wybujałe namiętności przeważnie nie prowadzą do niczego dobrego…

O Zerwane-Akerene! Jego człowiek
Wciąż nie będzie swoich powiek
Ku błękitnym strefom wznosił:
Będzie prosił
O mój cień!…
Wtenczas zemsta ma i zazdrość swą kałużą
Oromazda w grób zanurzą, —
Wtenczas sine mgły rozsieję
I zaleję
Biały dzień…

Dziś cywilizowany człowiek powinien pozostawić prawo odwetu odpowiednim instytucjom…

Właściwie nie mam pojęcia, czy bardziej powinnam skupić się w swoim wywodzie na renesansowym twórcy – wielkim znawcy ciemnej strony ludzkiej natury:

Książęta chciwi korony i władzy,
Których szukacie w stronników zapasach
Wiedzcie, że ludu rzymskiego wyborem
(Którego jestem tu reprezentantem),
Jednomyślnością na tron wyniesiony,
W nagrodę wielkich i uczciwych zasług,
Tytus Andronik, nazwany Pobożnym!
Mąż szlachetniejszy, a dzielniejszy rycerz
W murach naszego nie żyje dziś miasta.
Senat go wezwał, by wracał do Rzymu
Z mozolnych wojen z Gotem barbarzyńskim,
Którego dumny kark pod jarzmo ugiął
Z pomocą synów, wrogów naszych strachem.
Dziesięć lat temu, jak pierwszy raz stanął
W obronie Rzymu, jak orężem skarcił
Śmiałego wroga; pięćkroć krwią oblany
Wracał do Rzymu, aby z placu boju
Walecznych synów w trumnach przynieść zwłoki;

czy może raczej na filmowej adaptacji jednej z jego sztuk.
Często miewam tego typu dylemat, ale tu sytuacja jest specyficzna. Zarówno najbardziej chyba krwawa w twórczości Williama Shakespeare’a tragedia warta jest omówienia w kontekście innych dzieł, jak i nowatorska adaptacja Julie Taymor zasługuje na kilka uwag…

Po namyśle skupię się jednak na adaptacji.
Zaczątkiem intrygi jest zwyczaj, którego dopełnienie pociąga za sobą lawinę zdarzeń o tyle okrutnych, co – bezsensownych.

Słuchaj mej rady, daj się ułagodzić,
Skryj gniew i utaj choć słuszną urazę.
Ledwo zasiadłeś na cesarskim tronie,
Strzeż się, ażeby lud z patrycjuszami,
Biorąc w opiekę słuszną jego sprawę,
Nie chciał cię strącić za grzech niewdzięczności,
Którą nad wszystkie brzydzi się występki.
Ustąp ich prośbie, a zostaw mi resztę;
Zagłady wszystkich wynajdę godzinę,
Ze stronnikami ten ród cały zmiotę.
Srogiego ojca, zdrajców jego synów,
U których darmo żebrałam o życie
Drogiego syna, i wszystkich nauczę,
Jak drogo płaci, kto u nóg swych widzi
Królowę darmo proszącą o łaskę.

Nazwiska takie jak Jessica Lange, Anthony Hopkins i Allan Cumming zapowiadają ucztę nie lada:

Tym zaś, co, prócz obsady, przyciąga, jest konwencja filmu.
Niewielu twórcom, czerpiącym w sposób bezpośredni i dosadny z całego spektrum symboli, udaje się uniknąć taniego moralizatorstwa i przesady. Julie Taymor potrafi to znakomicie. Bez najmniejszego uszczerbku dla kontinuum czasowo-logicznego wprowadza elementy rozpoznawalne i znaczące, unikając jednocześnie sprymityzowania metaforyki. Dzięki szeregowi zabiegów introspektywnych Tytus Andronikus staje się nagle współczesną przypowieścią o świecie…

Film nie jest łatwy w odbiorze. Wymaga skupienia i współpracy, ale efekt tego współdziałania przynosi nieoczekiwane korzyści…

A gdy ze­mście kres na­dej­dzie, gdy na­dej­dzie kres mej na­wie,
Gdy już rafy prze­trą wrę­gi zbyt bez­droż­ne i tu­ła­cze,
Wszyst­kie inne ża­gle zwi­nę – cie­bie jed­ną po­zo­sta­wię,
Z tobą jed­ną się po­grą­żę, to­bie jed­nej nie prze­ba­czę.

Z: Janem Brzechwą, Janem Kasprowiczem, Williamem Shakespeare’m i Krzysztofem Kamilem Baczyńskim.

Z piątku na niedzielę. Ostatni dom po lewej.

Czasami człowiek musi, inaczej się udusi…

Tak przynajmniej twierdził Jonasz Kofta, a Jerzy Stuhr próbował ugruntować tę tezę swoim karkołomnym wykonaniem:

I coś w tym jest.
Ja też muszę czasami. Po prostu – muszę, żeby nie pęknąć.
Odmóżdżam się…
Wbrew pozorom – nie jest to takie łatwe… znaleźć twór na tyle interesujący, by nie ulec pokusie wyłączenia, i – jednocześnie – na tyle kretyński, żeby proces odmóżdżania przebiegał bez większych perturbacji…

Szczególną wielbicielką Wesa Crawena nie jestem, ale takie klasyki jak Koszmar z Ulicy Wiązów czy Krzyk mam zaliczone. Oglądałam również Ostatni dom…, który był – nomen omen – debiutem horrorysty… Brutalne to było, krwawe, zakazane… ale…
Ano właśnie – trzymające się kupy i – w napięciu.

Nie przepadam za remake’ami. Może to wynika z mojego sentymentalizmu czyli tak zwanego prawa pierwszej nocy [zawsze wszystko oglądam po nocach…]. Nie wiem. Staram się nie uprzedzać do takich odgrzewanych kotletów. Raz wychodzi mi lepiej, raz gorzej…
Parę razy rzeczywiście zostałam nagrodzona za swoje poświęcenie.
W wypadku horrorów – po prostu jestem uprzedzona…

Z takim, zatem, podwojonym uprzedzeniem zaczęłam ten tytułowy remake oglądać. Początek mózgotrzepa był nawet całkiem, całkiem… Kilka scen dość interesująco zrealizowanych i zagranych…
Na szczęście – im dalej, tym było gorzej…
Bucząca czarna charakterka mistrzowsko zepsuła mi wydźwięk pierwszego punktu kulminacyjnego.
Za szybka demaskacja – drugiego.
Topór strażacki [chyba to był on…] dobił nie tylko jednego ze złoczyńców.
I jeszcze – trzeci pasażer Nostromo – szczyt humanitaryzmu w horrorze…

Przyznaję – miałam wielkie oczekiwania i – nie zawiodłam się. Końcówka jest tak beznadziejnie głupia, że jeszcze teraz na wspomnienie śmieję się w głos, co nie bywa u mnie rzeczą nagminną…
Przeważnie jestem ponura jak dramaty Maeterlincka…

 

Z piątku na niedzielę. Pigmalion.

Galatea Le lorrain

„Galathea” – Robert Le Lorrain

Jesteśmy marzycielkami, które pragną, by pewnego dnia w ich życie wjechał na białym rumaku romantyczny książę [taki opis wybranka wystarczy… zawiera wszystko, czego chcemy: biały symbolizuje elitarność, rumak – niebanalny środek lokomocji, romantyczny – odnosi się do stosunku wybranka do wybranej, a książę sugeruje odpowiedni status… nie zagłębiam się w takie banały jak wiek i wygląd, ponieważ na rumaka nie wsiadłby przecież niedołężny starzec czy wymizerowany hulaka…] i uwiózł w bliżej nieokreśloną, komfortową dal…

Płeć przeciwna podśmiewa się z naszych rojeń, ale…

Przy tobie każda inna piękność blednie,
Jako noc w chwili, gdy świta poranek.
Nie dla mnie teraz rozkosze powszednie,
Nie dla mnie zwykłe pieszczoty ziemianek,
Nie dla mnie żywa usteczek wymowa,
Ni uśmiech, który w rumieńcu się chowa:
Bo tu na ziemi i w ciemnym Erebie
Nie będę żadnej kochał, oprócz ciebie.

Mężczyznom również zdarza się marzyć o istotach pięknych, powabnych i romantycznych…
Byle nie za bardzo. Bo dobrze byłoby, gdyby Jej Zjawiskowość umiała jednak świetnie gotować i niezgorzej sprzątać…

Niektórzy są jeszcze bardziej wymagający – pragną bogini:

Jam cię wydobył z marmurów spowicia,
Gdzie spoczywałaś bez kształtów na wieki,
Nie powołana przez bogów do życia;
Jam sercem cień twój odszukał daleki,
Błądzący w istot niestworzonych rzędzie;
Ja cię przeniosłem przez ciemne krawędzie
Snu i nicestwa na ten świat słoneczny,
Twojej piękności dając wyraz wieczny.

Stworzyłem ciebie swojej piersi tchnieniem…
I moja dusza w marmur moc przelała,
Ażeby martwym przestał być kamieniem,
I przybrał powab dziewiczego ciała,
I zadrżał drżeniem bijącego łona,
I tchem rozkoszy, którym ożywiona
Zdajesz się na świat wybiegać z ukrycia,
Spragniona blasków, miłości i życia.

Bogini, dodałabym, nie byle jakiej, ale – zaprogramowanej po ostatnią komórkę jej osteoblastowego jestestwa.
Nawet mogą się do niej pomodlić od czasu do czasu:

Bóstwa, co sięgnąć śmiertelnym nie dadzą
Po tajemniczą, boską moc tworzenia,
Karząc mnie zaraz, nieprzepartą władzą
Do twej postaci przykuły z kamienia,
I moje serce miłością wybucha
Do tego kształtu, co stanął bez ducha,
I burza uczuć namiętna i wrząca
O twe kamienne stopy się roztrąca.

Jeśli na takich roszczeniach Ubóstwiona poprzestanie…

Nie staram się być złośliwa – myślę o rzeźbiarzu Pigmalionie, który stworzył z kości słoniowej posąg Afrodyty, a później wymodlił u ukochanej bogini ożywienie tej podobizny:

Pigmalion:
[ujrzawszy ożywioną Statuę, odwraca się z przestrachem i podziwieniem]

Bogowie! cóżem widział? lub co mi się zdało?
Żywość w oczach, ruszenie, zrumienione ciało….
Niedosyć, że się cudów spodziewałem.
Na spełnienie mej nędzy… Oto je widziałem.

Jużem zginął… Nieszczęśliwy!
Szaleństwo rozum wygania….
Lecz się nie skarżę na ten los nielitościwy
Strata jego od hańby przecię mię zasłania…
Jest to łaska przyrodzenia.

Wenero!… Galatheo!.. O! wielcy Bogowie!
Okrutnej miłości dziwie!

Galathea:

Ja.

Galathea:
[z westchnieniem]

Ja jeszcze.

Pigmalion:

Tyś jest moje życie,
Ty mych rąk, mego serca, Bogów pierwsze dzieło.
Tobiem me poświęcił bycie,
Bo dla ciebie istność wzięło.

Jean-Léon_Gérôme,_Pygmalion_and_Galatea,_ca._1890

„Pigmalion i Galathea” – Jean-Leon Gerome

Bernard Shaw przemianował Pigmaliona na Higginsa [profesora fonetyki, zresztą] i przydał mu parę niezbyt sympatycznych cech oraz jedną niegramotną kwiaciarkę Elizę…

Czymże jest życie, jeśli nie szeregiem natchnionych szaleństw? Trzeba tylko umieć je popełniać! A pierwszy warunek: nie pomijać żadnej sposobności, bo nie zdarzają się co dzień.

Adam Asnyk, Jean-Jacques Rousseau, Jean Phillippe Rameau, George Bernard Shaw

Z piątku na niedzielę. Pierścień Wielkiej Damy.

Maria z różami C.K.Norwid

Ale patrzcie!… W niebie dwa pierścienie
Brylantowe całe!
Całe, jak z gwiazd!!!

Nie. Wbrew pozorom nikt nie zaproponował mi reklamowania biżuterii w stylu retro. Choć, przeciętną swojego gatunku przedstawicielką będąc, nie miałabym nic przeciwko temu. Już choćby dla samej przyjemności poobcowania z cudeńkami [a jesteśmy ponoć w czołówce…] sztuki jubilerskiej. A jeśli jeszcze ktoś chciałby mi za tę przyjemność dopłacić…
Dość! Sio, pokuso nieczysta!
Pora zejść z obłoków.
Celowo nie napisałam na ziemię, ponieważ wszelkie dywagacje o literaturze od ziemi są oderwane niejako – programowo…

Rzecz mianowicie o nietypowej, bo białej tragedii

To ów znany brylant, który właśnie
Podziwiali wszyscy tu zebrani,
Jak meteor na emalji ciemnej
Jaśniejący, dość niezwykły ceną.
Wszakże, o czem nikt zapewne nie wie,
To zarazem jest Marji talizman…
Jeśli słuszna względem niej cośkolwiek
Tak przesądnie lub lekko nazywać.
Mimowolnie ona przywiązuje
Wiary rodzaj do tego klejnotu.
Wolałaby zgubić wszystkie inne,
Niż dopuścić, że się ów zatracił.

Kto powiedział, że wszystko musi wyrastać z krwistej gotyckiej estetyki.
Tym bardziej, że nie wymyślono ostatnio niczego bardziej potwornego nad to, co pojawiło się [znacznie wcześniej] w tragediach antycznych…
Właśnie tam kotłowało się od zwyrodnialstwa w najlepszym wydaniu. Najlepszym, ponieważ – klasycznym. Według ściśle ustalonych reguł, bez udziwniania.
Była sobie historia, którą należało przedstawić w konkretnym miejscu, krótkim czasie i bez rozpraszania się na głupoty…
W przerwach trochę sobie podśpiewywano, dając przy okazji chóralną możliwość zrozumienia mniej wyrazistych kwestii, jeśli ktoś nie nadążył za dialogiem…
Szacunek do odbiorcy był i dbałość o to, by ów się oczyścił, też była…
Popłakał sobie delikwent, porwał włosy z głowy, porozdzierał szaty, a potem wracał do domu leciutki i wesolutki niby ten szczygiełek [nie wiem, czy w Grecji są szczygiełki]…

To musieli zacząć komplikować…

Ale co prawda, to prawda – niektórzy pokomplikowali genialnie…
…operując ostrymi kontrastami, groteskowymi zwrotami akcji, żywymi, pełnymi gnomicznych ripost dialogami…
…wprowadzając farsowe, świetnie wycyzelowane postaci…
…tworząc spsychologizowane, oparte na dramatycznym geście kreacje kobiece…
I wszystko to bez rozlewu krwi i gęsto ścielącego się trupa…

Ach! ten wielki bum na Czwartego ze Świętej Trójcy Romantyków. Nie było osoby, programu, przerywnika w reklamach, żeby gdzieś, na stoliku, na haczyku, w dłoni, nie zaplątał się tomik Norwida. Z mało widocznym tytułem, ale mocno i wyraźnie bijącym po oczach nazwiskiem…
I te najazdy kamery… Na początku, w trakcie, na koniec:

Cyprian Kamil Norwid

Zawsze zastanawiałam się, ile z tych osób przeczytało choć kilka wierszy…
Nie trawię blagi. Czy naprawdę trzeba od razu kreować się na wielkiego norwidofila, by nie zostać posądzonym o to czy tamto
Spóźnione pytanie. Teraz już nie trzeba… I – paradoksalnie – chwilami nawet tęsknię za tamtymi czasami. Może i niewielu z tych… chm… nosicieli go czytało, ale chociaż wiedzieli, że w dobrym tonie jest czytać…

Z piątku na niedzielę. Alicja w Krainie Czarów.

Mam nadzieję, że Szalonemu Kapelusznikowi, w którego rewelacyjnie wcielił się John Deep, udało się wprowadzić odpowiedni nastrój. Jak przeważnie u Disneya – całość zrealizowana z rozmachem i przyjemnie się to ogląda.
Nie o tym jednak chciałam…

Dziewiętnastowieczna powieść Lewisa Carrolla po dziś dzień wzbudza kontrowersje. Namnożyło się wokół niej wiele teorii.
Ta o uzależnionej Alicji śniącej swoje narkotyczne sny jest równie dobra jak hipoteza o pedofilii autora Charlesa Ludwige’a Dodgsona. Obie zaś niczym nie ustępują koncepcji Aleistera Crowleya o okultyzmie i magii…

W dół, w dół, wciąż w dół.
Czy już nigdy nie skończy się spadanie?
W dół, w dół, wciąż w dół.

Jakiś czas temu moją uwagę przykuł wywód o wątkach erotycznych w Alicji…
Zaklęte w kluczach, pogrzebaczach i igłach fallusy
Norki, domki i drzwi symbolizujące vaginy
Ditorisy i clitorisy fruwające nad psychotropowym jedzeniem…
Nic – tylko siąść i z rozpaczy się [intelektualnie oczywiście] zaspokajać, współczując z biedną Alicją, podejrzewaną zarówno o kompleks Edypa jak i Elektry, o atawistyczny biseksualizm, kazirodztwo, strach przed kastracją i niechęć do macierzyństwa….
W tle pojawiło się jeszcze wyjaśnienie symboli związanych z pogrzebaczem, nożem i trucizną, żonglowanie idami, libidami i superegami, Tanatosami i Erosami oraz parę innych freudyzmów…
Był nawet jeden jungizm, chociaż Alicja… powstała wcześniej niż doczynek do Freuda

Nie to, żebym była nieprzejednaną przeciwniczką wykorzystywania psychoanalizy w interpretowaniu dzieł, ale… Trochę mi te wszystkie supozycje przypominają rittbergera kręconego na wodzie…

Alicja

Z piątku na niedzielę. Lakier do włosów.

Na początek – anegdotka. Ot, tak – ku chwale dobrego humoru.
Pewna polska dziennikarka miała przeprowadzić wywiad z pewnym amerykańskim aktorem. Jak sama opowiadała – zamarzyło jej się, że do studia wtoczy się w jego ramionach w rytm walca [bodajże]. Aktor odmówił, pytając z uśmiechem, czy dziennikarka zdaje sobie sprawę, ile mu płacą za każdy taniec. Ta zacisnęła zęby. Na antenę weszli zwyczajnie, ale… podczas wywiadu aktor wspomniał żartobliwie, że trochę przytył. Dziennikarka – pomna odmowy – zripostowała natychmiast: Widać!
Tak szczerze mówiąc – nie wiem, które z nich wykazało się większym buractwem…

Powyższe nie zmienia jednak faktu, że…
Pasja. To chyba odpowiednie słowo. Talent. To inne odpowiednie słowo. Pasja i talent wystarczą, by stworzyć wiarygodny film o młodym człowieku kochającym taniec. Taki jak Gorączka sobotniej nocy

Albo taki jak – trzydzieści lat później – Lakier do włosów.
Musical w klimacie swinga ze znakomitą Edną Turmblad.

Z piątku na niedzielę. Mocna kawa wcale nie jest taka zła.

Smęcę. Taki czas. Jesienny. Chmurny. Siąpiący. Co nie znaczy, że moja percepcja uległa pogorszeniu. Powiedziałabym nawet, że przez te maratony niesnu udało mi się odkryć kilka dodatkowych barw, dźwięków, faktur…

Nie piję kawy. W ogóle. Jestem herbacianą duszą. Lubię czarną, mocną, gorzką.

Co jest potrzebne do upichcenia kawałka dobrego kina – każdy z grubsza wie. Przynajmniej teoretycznie. Gdyby jednak rzeczywiście było to takie proste, mielibyśmy same arcydzieła.

Tyle w kwestii reżyserów i scenarzystów. Jeśli zaś chodzi o aktorów…
Zawsze uważałam, że nasi mogą bez kompleksów stawać w szranki z oscarowymi wybrańcami.

Dorotę Pomykałę pamiętam choćby z roli mocno podejrzanego prowadzenia się Joli w Wielkim Szu:

Marian Dziędziel wrył mi się w pamięć kreacją Mroza partnerującego Gliniarzowi-Lindzie w Sezonie na leszcza:

Wojciech Mecwaldowski zaś urzekł mnie swoją grą jako Tomek w Dziewczynie z szafy:

Mocna kawa wcale nie jest taka zła
Kobieta, której mąż się powiesił…
Chłop kobiety, której mąż się powiesił…
Syn chłopa kobiety, której mąż się powiesił…
Troje świetnych aktorów i historyjka, jakich wiele:

Z piątku na niedzielę. Kinochamy.

Dawno, dawno temu… A może całkiem niedawno… Bardzo daleko stąd… A może zupełnie blisko…

Miałam niekłamaną przyjemność oglądania komedii Juliusza Machulskiego o wiele mówiącym tytule Va Bank

Tam, wśród wielu innych, pojawia się scena prześmiewczością i złośliwością bijąca pozostałe. Mam na myśli moment, w którym młody Moks-Chmielnik z Nutą-Kiersznowskim snują wizję napadu na bank w chicagowskim stylu, a oniemiały Duńczyk-Pyrkosz pyta, skąd Kwinto-Machulski takich prymitywów wytrzasnął…

Czasy inteligentnej zbrodni [niejednokrotnie wymuszonej załamaniem rynku pracy] lat dwudziestych, z tego, co mi wiadomo – odeszły do lamusa.
Grożący bronią psychopaci wciąż jeszcze napadają na banki, albo odbierają portfele bogu ducha winnym konsumentom fastfoodów…

Ale…

Istnieje pewna zbrodnicza, milionowa mafia, której podła działalność nie da się niestety „podciągnąć” pod paragrafy kodeksu karnego, chociaż członkowie jej zasługują na wszelkie istniejące, a nawet zaniechane już sposoby torturowania, na ciężkie więzienie z ciemnicą, na chłostę publiczną lub doraźne mordobicie. Ta zorganizowana banda, ta „ferajna” ciemnych indywiduów działa wyłącznie na terenie kin. Kradną? Nie. To byłoby zrozumiałe. Wywołują zgorszenie moralne? Nie. To byłoby raczej przyjemne. Cóż więc te wyrzutki robią?

Czytają głośno napisy filmowe.

Jeżeli parka składa się z samca i samicy, speakerką jest zazwyczaj ona. Jeżeli to para chamów rodzaju męskiego, czytają na przemian. Jeżeli dwie idiotki – jednocześnie. Zdarzało mi się niejednokrotnie mieć za sobą całe rodziny. Wtedy recytacje odbywały się według zasad „rozkładania głosów” (melodeklamacja) z wpadkami cienkich głosików dziecięcych. Najgorszą odmianą tych potworów są typy nie tylko odczytujące napisy, ale wręcz i po prostu opowiadające głośno, co się na ekranie dzieje.

Czy pomyślałby Julian Tuwim, pisząc swój satyryczny felieton, że w dwudziestym pierwszym wieku podobne zachowania staną się normą:

Zjawia się napis:
„I cóż z naszą sprawą, kochany hrabio? Czy zobaczę kiedy swoje pieniądze?”
Bydlę zaczyna sylabizować:
– I… i… co… co… cóż z na… na-na-naszą sprawą ko… kocha… kochany hrabio… bio…
Napis tymczasem znikł, pyta się więc bydlęcia obok, co tam „stało napisane”. Drugie bydlę mówi:
– Pytał się jego, co z tą sprawą i czy jemu forsę odda.
Na ekranie widać już hrabiego i jego adwersarza, rozmawiających z ożywieniem. Bydlę znów zaczyna:
– O! On właśnie teraz jego zapytuje, co z tą sprawą i czy odda mu pieniądze. Ha, ha! Głupi byłby, żeby oddał.

Hrabia, w pogoni za cyrkówką, jest już w Bagdadzie; wybuchła tam rewolucja. Arabowie pędzą na spienionych koniach. Napisu na szczęście nie ma. Ale bydlę jest. Więc gada.
– Do Palestyny pojechał po pieniądze. Tam żydy na koniach jeżdżą. A jej nie może znaleźć. O – leci z rewolwerem. Coś się tego starego pyta.
Zjawia się napis: „Ale Hussan ibn Mustafa nie poznał swego dobroczyńcy”.
Matowy, kretyński głos odzywa się natychmiast:
– Ale Hu… Hussan i… ibn… Musztarda… nie… po… po… poznał swego dobro… dobrodzieja.
A kolega tępego chama dodaje ciekawy komentarz:
– O – nie poznał go. On nie wie, że to on, bo go nie poznał. Żeby go poznał, toby wiedział, a tak to nie wie.

A tu już maharadżowie walą z karabinów maszynowych w okna podziemnego kabaretu w Lizbonie. Szampanita śpiewa angielskiego szlagiera:

Speak gently to the herring
And kindly to the calf…

Na ekran pada przekład piosenki:

Gdy dziewczę cię pokocha,
Całuska chętnie da…

Potwór rzuca dowcip:
– Albo da, albo nie da! Co?
Drugi się z nim zgadza:
– Możliwe, że nie da, a możliwe, że da.
I śmieją się. Dosyć długo się śmieją, bełkocąc, sepleniąc, śliniąc, charcząc i kwicząc wszystko, co widzą, czytają, myślą i czują.

A kiedy im zwrócić uwagę, żeby byli cicho, psyknąć lub skarcić surowo wzrokiem, obrażają się śmiertelnie i sypią zjadliwe uwagi:
– Jak pan taki nerwowy, to niech pan w domu siedzi.
– Patrzcie go! Żydowski hrabia!
– Wacek, daj spokój, co tam będziesz z byle kim gadał!
– Kiedy ja nie potrzebuję uwag słuchać! Inteligencja!
– Zapłaciłem za bilet tak samo jak pan!
– Niech pan swego nosa pilnuje!
– Też wychowanie!

Dużo potrafią powiedzieć. W tym momencie aparat zaciął się i ekran przez ćwierć sekundy jest ciemny. Chamy już walą nogami w podłogę i stukają laskami. Bo to już dla nich „granda”. Już ich ktoś chce nabrać. Za jego „forsę” wszystko musi być w porządku – i nawet najdrobniejszy, najkrótszy defekt genialnej maszyny budzi w tej kanalii coś w rodzaju potwornego tryumfu.

Pewnie nawet nie postało Autorowi w głowie, że będzie znacznie gorzej…

Te kilogramy chrupiącego popcornu, te hektolitry wysiorbywanej coca coli, te kopce cuchnących zjełczałym tłuszczem orzeszków…

A na ekranie cudowna scena z Tytanica

I kontempluj tu, człowieku, wielką miłość przy akompaniamencie głośnych cmokasynów, wydobywających się z zapchanych cebulowymi chipsami gąb…