o pewnej radosnej godzinie
jak parasolki w deszczu
rozkwitły najeżone bielą
muchomory
zagajnika brzozowego pełne
i dziarsko-poziomkowego pąsu
z policzka nieśmiałej panienki
w
płochej chwili dziecięctwa
podebranego rezolutnie
ku radości kwietniowej po
młodniku
rozstrzępiły się kapelusze
smukle wparte w ziemię
o smaku olchowych szyszek
Kategoria: wiersze – katalog rzeczy zwyczajnych
Wiersze – i codzienność bywa niezwykła…
jot jak…
mewy
i te błękitne i te kawowe
tak samo złowieszczo
chichocą
grzywacze przypuszczają
atak na zziębnięte kostki
wietrzysko
podwiewa sukienkę
a wszystko to już jednak
było
i
kiedy w nieważkości
stanie wszystko nagle
oddzielnie oczy język
nie chce się obracać
elipsoida płaszczy się
przed kosmosem wyzwanie
ciał zastygłe obroty nie
bieskich ani elskich
rąk stóp dotyk trzepoce
serce w gardle uwięzłe
wu jak…
za stawkiem był las
zwinięty w rulon dywan mchu
płonnił się śród korzeni
piaszczył skrzyp pobliskich sosen
głosem żbika wyjeżał
liliowe łuski dzikiego karpia
łupem znienacka padł
ostatni moczarowy gniazdosz
skąd
ten brak blasku
w oczach izydy
zielona twarz męża
brata się z tłumem
chryzolity przymruża
ołowiane pocałunki
wydziela
za oknem
za oknem przemarsz
widma pracującego
podeszew szuranie
obcasów stuk ot
mój wzrok jak kula
u nogi spowalnia
nadejście poranka
za oknem przepływ
zjawy dzwonnej
ramion skrzypienie
okiennic gruch ot
mój głos jak powróz
na kołku zadzierzga
znajomość ze świtem
za oknem przejazd
zmory oktanowej
gardzieli zasysanie
słów wark ot
mój gest jak żelazo
w gorączce kuje
spotkanie brzasków
wczoraj
popielata myszka
ukradła okruszek ciasta
przykucnęła na tylnych
łapkach obracając
w przednich zdobycz
nawet kot nie śmiał
przerwać jej posiłku
dź jak…
dziewczyna w łaciatym humorze
kosmyk uśmiechu z policzka odgarnia
gestem niecierpliwym
wrzuca do kosza okruch grymasu
odbity w witrynie
przekomarza się chwilę z korpusem
półelegantów w krawatach
mija obojętnie sekunda po sekundzie
ścieka na trotuar codzienny makijaż
bo
to jest uliczka bez nóg
piasku twarzy piegów
piłka nie toczy się
buty nie człapią
króliki z kapelusza
obiecanki kicanki
taka uliczka bez oczu
a tu
droga się na niebo
rozwarła ramionami brzóz
staliśmy pod gwiazdą
wytłoczoną w granacie
mech pod stopami
aksamitniał wilgocią