muchomory w młodniku

o pewnej radosnej godzinie
jak parasolki w deszczu
rozkwitły najeżone bielą
muchomory
zagajnika brzozowego pełne
i dziarsko-poziomkowego pąsu
z policzka nieśmiałej panienki
w
płochej chwili dziecięctwa
podebranego rezolutnie
ku radości kwietniowej po
młodniku
rozstrzępiły się kapelusze
smukle wparte w ziemię
o smaku olchowych szyszek

za oknem

za oknem przemarsz
widma pracującego
podeszew szuranie
obcasów stuk ot
mój wzrok jak kula
u nogi spowalnia
nadejście poranka

za oknem przepływ
zjawy dzwonnej
ramion skrzypienie
okiennic gruch ot
mój głos jak powróz
na kołku zadzierzga
znajomość ze świtem

za oknem przejazd
zmory oktanowej
gardzieli zasysanie
słów wark ot
mój gest jak żelazo
w gorączce kuje
spotkanie brzasków