śmigus-dyngus

wierzbowe witki
smagają ramiona
nieobnażone
stopy dziewcząt
szybują z radości
tęczowe strużki
śmigus
pogański na wskroś
psikus
oczyszcza zapładnia
dyngus
wykupu żąda
obietnicami zwodzi
tanecznym porywem
nieboskiego
stworzenia chichot
wiosennych wiedźm

Witam:)

Najbardziej nam chyba dziś potrzeba spokoju, stabilizacji i zdrowia, tego więc i ja nam wszystkim życzę z okazji Świąt Wielkiej Nocy.
Oraz – mokrego Poniedziałku:)

Pozdrawiam:)

o

mężczyzna o zamazanych rysach
serca
nie ma
zbyt wiele do dodania
słowo może to wszystko
czego
nie umie
myśl swobodna od wczoraj
z chaosu wyrwana niewinnie
miną
nadrabia
lata zahibernowane u boku
już nie dziewczyny śmiech drży
przecież
nie wie
ile utartych szlaków jeszcze
do przebycia upadków wzlotów
serca
nie chce
słuchać podszeptów kłopotliwych

fantazja

pęka czerń rwie się mrok
gubi krok nocy strzęp
ciszy trzask szarpie nić
trzepot skrzyc zdusza blask
kipi cień chłoszcze głos
jest o włos znika hen
parki krzyk mami brzęk
kluczy szczęk tłumi syk
huczy strach siecze deszcz
zionie z paszcz dymi z czach
duszy jęk wtłacza dech
szelest ech wzbija lęk
trzeszczy chuć szurga wstyd
pełga świt zgrzyta tłucz
kroki snu nieba pas
burzy czas tam i tu

banalna historia

historia banalna
jakich wiele
tłok poczekalnia
nie sprzyjał
miłości klimat
o nie
a jednak on
gdy zerknął
w ten kąt
już zrozumiał
tych oczu blask
nadszedł czas
jego czas na miłość

historia zwyczajna
jakich wiele
tłok poczekalnia
to nie była
na miłość chwila
o nie
a jednak tak
gdy wbiła
wzrok tam
zrozumiała
uśmiechu cień
to był dzień
jej dzień na miłość

zapomnieli
o bożym świecie
o bagażu
o bilecie
gdy spotkał się
ich ciepły wzrok
on zrobił krok
i ona krok
i nagle
przystanęli
na minutę
a może na pięć
aż tłum poderwał się
do biegu

historia trywialna
jakich wiele
tłok poczekalnia
wcale nie było
szans na miłość
o nie
a jednak oni
zawahani
w siebie wpatrzeni
już wiedzieli
tak to była
miłości chwila
ich chwila na miłość

historia normalna
jakich wiele
tłok poczekalnia
nienajlepsze
na miłość miejsce
o nie
nim spletli dłonie
zabrzmiał w zgiełku
głos na peronie
już odchodzili
każde w swą stronę
z nadzieją że
kiedyś jeszcze spotkają się

zimą

na śniegu ślady kaczych łap
a może to łabędzie
w zaprzęgu szklanym pani zła
z powietrznym wirem pędzi
a gdzie postawi stópkę swą
rozsunie płaszcza poły
puch bieluteńki iskrzy się
gwiazdkami dookoła
zamiera niebo słońce deszcz
drży ziemia pod pierzyną
wiatr przyczajony w kątku gdzieś
i tylko chmury płyną
jak postumenty tkane z barw
bure i ołowiane
pękate kule toczą w świat
na odsiecz swojej pani