Dziś świecidełkowa niedzierla, chcę więc zabrać Was w podróż lekko sentymentalną. Błyskotki, które pokażę niżej, to jedne z pierwszych, jakie w ogóle zrobiłam. Zniknęły kilka dni po wyschnięciu, a mi zostało parę zdjęć i bardzo miłe wspomnienie…
Kiedy wraca się z długiej i dalekiej podróży i wciąż jest się pod wrażeniem, a pisanie nie wystarczy:
A po długim grzebaniu w szafkach i pamięci odnajduje się nie tylko kawałek zostaniętego malunku, ale i płótno malarskie, które posłużyło wówczas za bazę:
Nie te same szafki skrywają też garść długo i namiętnie formowanych koralików:
I nici:
Myślę, że technicznych szczegółów wystarczy. Cięcie, klejenie, lakierowanie to czynności banalnie proste. Napomknę więc tylko, że delikatne przecieranie elementów flanelą dało efekt niespodziewanie miły – zamszowej faktury, i skupię na pokazaniu, co wtedy udumałam.
W kolejności tradycyjnej już, jako pierwsze korale:
Kolczyki:
Bransoletka:
I razem:
Teraz drugi pomysł, który zacznę od pokazania kolijki:
…kolczyków:
…cudownie rozmnożonych [a naprawdę – odwróconych, żeby pokazać, że drugą stronę dopieszczam zawsze z równym zapałem jak lico]:
…i bransoletki:
A tu całość:
I [jak widać wrażenie podróżnicze było ogromne] trzeci zestawik.
Na pierwszy ogląd idzie tym razem wisiorek:
Nieco się nad szczegółami napracowałam, więc pokażę je w zbliżeniu:
A tu już trochę rozczochrane kolczyki:
I bransoletek:
Oraz całość nad całościami:
Tak może lepiej wyeksponowana:
…jakie czas wznosi,
przemija.
Zostaje tylko
pustynia.
Bezkresna, falista
pustynia.
Z: F.G.Lorcą